https://www.youtube.com/watch?v=7oQmhnMqIB8&feature=youtu.be
A ja jestem maracuja…
Trudno, jeśli nie znacie tego dowcipu, musicie go sobie wyguglować. Ja w każdym razie – jak maracuja – nie wiem, co powiedzieć. Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo w kropce, jeśli chodzi o to, co mam sądzić o testowanym samochodzie.
Technicznie to po prostu pomnik możliwości. Fenomenalny silnik V8 biturbo 4.0/585 KM/850 Nm. Potęga. Monstrum. Rewelacyjna automatyczna skrzynia biegów o 9 przełożeniach, która mogłaby być szybsza tylko w pierwszej sekundzie od wciśnięcia gazu w podłogę – później każde drgnienie stopy na gazie zmienia się momentalnie w przytłaczający ryk i oszałamiające przyspieszenie. A gdy przyjdzie pokonać trudniejszy teren (taki, w którym się ten mastodont nie położy na brzuchu, bo wtedy farfałdeklaczke, jak mawiali niegdyś w Poznaniu), mamy do dyspozycji aż trzy oddzielne blokady mechanizmów różnicowych, przedniego, tylnego i centralnego, z czego przedni i tylny jest kłowy, a więc hardcorowy, najprawdziwszy.
W dodatku jak na auto ze sztywną osią tylną i o rozmiarach domu jednorodzinnego z czasów socjalizmu (oraz atrakcyjności stylistycznej tegoż socjalistycznego pudła, co oczywiście pociąga za sobą i kwestie aerodynamiczne), prowadzi się zaskakująco dobrze. Układ kierowniczy ma zmienne przełożenie, a przekonstruowana przednia oś niezależna daje się bardzo poprawnie sterować. Ale „praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb” – coś, co ma 211 cm wysokości i z ukośnych powierzchni lekko spadzistą maskę (reszta jest jak 50 lat temu, kiedy projektowano pierwszą klasę G, jeszcze jako Steyer-Mercedes-Puch-Geländewagen, z czego do dziś zostało G/Gelenda i… klamki, bo są identyczne, jak w poprzedniku!), nie jest w stanie przebijać się przez powietrze inaczej niż z najwyższym, wyraźnym, głośnym trudem.
Ale to nie jest jeszcze clou programu. Bo fakt, że auto jest tak podobne do kultowego poprzednika, to wielka zaleta. Ale to, że w tak gigantycznym aucie ani z przodu, ani tym bardziej z tyłu nie ma miejsca do swobodnego podróżowania, to już po prostu paranoja.
Za to wykończenie jest jak osiągi: na najwyższym poziomie. Chyba żaden inny model Mercedesa nie jest aż tak dopieszczony. Oczywiście, nie mówię o połaciach ekranów zastępujących piękne niegdyś, analogowe zegary. Ani o tym, że drzwi (wąskie i pionowe) są jak z innego dowcipu: o Syrence i teściowej. Czyli jak nie trzaśniesz z całej siły, to się nie zamknie. A zatrzaskując się, drzwi wydają dźwięk, który w najlepszym razie kojarzy mi się z 10-letnim, straszliwie blaszanym Chevroletem Lacetti, który pełni w mojej firmie rolę śmieciarki, podjezdka, ciężarówki itp.
A na okrasę coś, co dopiero przed kamerą mnie zaskoczyło: centralny zamek. Bo sam fakt, że to jedyny model Mercedesa, w którym za żadne pieniądze nie da się zamówić bezdotykowego otwierania zamków, to dopiero początek (stare klamki nie dają możliwości zastosowania czujników czy płytek dotykowych). To, jak działa centralny zamek, po prostu trzeba usłyszeć. Zamiast bezszelestnego wessania słupków blokady w drzwiach, następuje ich błyskawiczne, uderzeniowe wbicie. Z dźwiękiem, jakby ktoś szotgana przeładował…
Ale jako symbol bogactwa – na pewno auto się nadaje. Chociaż tak w sumie, to jeśli bogacz tak demonstruje swoją wyporność finansową, to zarazem pokazuje, że jest… masochistą.