&feature=youtu.be
Nokia 6310i spod igły?
Takich samochodów się już nie robi: nie znajdziecie tu ani lakieru fortepianowego, ani dotykowego sterowania wszystkim, ani mikrosilniczka ledwie widocznego w ogromnej komorze silnikowej. Wszystko ma swoje „dedykowane” przyciski/przełączniki/pokrętła, nie trzeba się niczego domyślać, a tam, gdzie nie ma skóry, stali lub znakomitych, miękkich tworzyw, znajdziemy wspaniałej jakości drewno. Na wysoki połysk. Nic dziwnego, że gdy zasiadłem w przepastnej kabinie, poczułem się, jakby mnie przeniesiono wstecz w czasie, do epoki, kiedy jeśli samochód miał być reprezentacyjny (nie używano jeszcze okropnego określenia „premium”), to był reprezentacyjny całym sobą, nie tylko logotypem, ceną i awangardową stylistyką. Wielkie wnętrze pachnie skórą i… po prostu jakością. A w dodatku auto ma 3 rzędy siedzeń, z czego siedzenia drugiego można oddzielnie przesuwać, składać na kilka sposobów, w tym jak w patencie Hondy „Magic Seats”, kiedy to za oparciami przednich foteli powstaje miejsce na pionowy transport przedmiotów, których nie bylibyśmy w stanie upchnąć nigdzie indziej, natomiast siedzenia 3. rzędu mają niemal pełny wymiar.
A pod maską pracuje tu kompletnie odprężony, zatrudniony „na pół gwizdka”, 3,5-litrowy silnik V6 ze słynnej rodziny VC, która przez kilkanaście lat corocznie zdobywała co najmniej w trzech kategoria tytuły najlepszego silnika roku/najlepszej konstrukcji roku/najlepszego wyboru roku. Napędzał m.in. modele G35 oraz FX35 Infiniti, ale też ikonicznego Nissana 350Z czy słynnego Nissana Murano (od którego notabene QX60 przejął platformę – przedłużoną – i skrzynię biegów). Tu, w QX60, silnik (jak w Nissanie Murano) rozwija „zaledwie” 262 KM i 340 Nm, co wystarcza na co najmniej dobre osiągi – ale przede wszystkim na niesamowitą kulturę pracy i brzmienie, którego nigdy nie dogonią dzisiejsze jednostki 4-cylindrowe, które z pojemności 1,6-2,0 l mają takie same parametry. Nie wspominając już o tym, że w tak leniwie pracującym silniku, jak ten V6 3.5, te konie pozostaną na miejscu przez dekady, nie domagając się remontu turbin, zaworów EGR, GPF i innych wynalazków legislatorów, co nie mają pojęcia o fizyce, o mechanice nie wspominając…
Silnik napędza wszystkie koła (z preferencją przedniej osi) za pośrednictwem bezstopniowej skrzyni CVT imitującej 6 biegów i pracę klasycznego automatu – zresztą bardzo udatnie, w życiu bym nie powiedział, że to CVT, gdybym nie wiedział. Skrzynia jest bardzo czujna i czuła, więc jazda jest przyjemna, daje kierowcy poczucie pełnej kontroli. Podobnie układ kierowniczy – precyzyjny i choć o zbyt dużym przełożeniu, to jednak taki „prawie w sam raz”. Układ jezdny zawieszono dość jędrnie, ale na tyle komfortowo, by dorównać renomie marki i zapewnić luksus pasażerom.
Niestety, luksus jest ograniczany przez kilka czynników, które sprawiają, że nagle zaczynamy postrzegać to piękne auto jako niemalże skamielinę. Bo oto owo dopracowane zawieszenie nie ma adaptacyjnych amortyzatorów, o pneumatyce czy aktywnych stabilizatorach nie wspominając. A to już standard dziś w klasie wyższej SUV. Poza tym nad świetnie chronionymi przed zanieczyszczeniem progami podłoga kabiny jest tak wysoko, że wsiadanie i wysiadanie może być dla co poniektórych pasażerów wyzwaniem. Zaś po zajęciu miejsca w drugim rzędzie foteli okazuje się, że przepastność wnętrza jest iluzoryczna, a przynajmniej niepełnowymiarowa: komfort siedzenia kończy się na wzroście 175 cm (podsufitka jest już „na styk”), ale nawet i niżsi będą czuć, że nie ma miejsca na swobodne opuszczenie stóp na podłogę – na kolana miejsce jest, dużo nawet, ale przez brak przestrzeni na stopy i tak siedzi się z udami uniesionymi nad siedziskiem. Trzeci rząd jest tradycyjnie dla dzieci, więc nie ma co wybrzydzać – zresztą byłoby to grzeszeniem w biały dzień, bo i wsiada się tam wygodnie, i siedziska są bardzo OK. Tyle że dach ogranicza dostępność do wzrostu ok. 160 cm.
Kolejnym ogranicznikiem luksusu są multimedia – te pochodzą wprost z… XX wieku. I kamery, i ich wyświetlacz, i nawigacja, i jej interfejs, wszystko to niewiele się różni od tego, co pokazywałem w filmie o wspomaganiu manewrowania. Infiniti było absolutną awangardą w tej dziedzinie (nawigacji takoż), ale od tamtej pory (koniec XX wieku właśnie) stosuje wciąż te same rozwiązania. I hardware również… Zdążyłem się już odzwyczaić także od tego, że połączenie Bluetooth (streaming muzyki) może się rwać, a nawiązanie połączenia może trwać tak długo. Nie, nie jest tu aż tak źle, jak było w mojej „Królewnie” (BMW 330dT E46, 2004 r.), ale mniej więcej tak, jak w jej następczyni – E60 z 2009 r. Sparowane ze sobą samochód i mój iPhone co chwilę się „kłóciły”, przez co uznałem, że to nie ma sensu, jeśli dostanę to auto na dłużej, to będę się łączyć kablem.
Niemniej nie sposób uznać, że to nieciekawa oferta rynkowa. Bo auto jest bardzo ładne, z pięknym, nawet jeśli trącącym myszką kokpitem i świetnymi fotelami, a przy tym za relatywnie atrakcyjną (jak na tę klasę) cenę daje właściwie pełne wyposażenie już w słabszej specyfikacji (są dwie, Elite za 359 900 zł i High Tech o 10 000 zł droższa). W wyższej ma także pełne wyposażenie ochronne i wspierające, jak inteligentny tempomat, autonomiczny hamulec awaryjny, nadzór nad martwymi polami lusterek i niezamierzonym opuszczaniem pasa czy nad ruchem poprzecznym z tyłu przy manewrowaniu. Prawdę mówiąc, wystarczyłby mi już sam hamulec autonomiczny, by myśleć o dopłacie 10 000 zł ze zrozumieniem – nigdy nie zrozumiem nabywców, którzy oszczędzają na bezpieczeństwie – szczególnie gdy auto kosztuje 360 000, a dodać trzeba zaledwie 10 000.
Generalnie – auto mające kilka wad, ale i górę zalet. Nie potrafię nie myśleć o nim z sympatią jako o czymś, co przypomina czasy, gdy motoryzacja była dziełem inżynierów i wysokiej klasy rzemieślników, a nie marketingowców i chińskich dzieci w fabrykach ekranów LCD oraz biurokratów. A przecież to nie żadna używka, a nowiutkie auto, z japońskiej fabryki.
Jest jak coś, o czym zdarza nam się czasami marzyć – ja np. chciałbym mieć fabrycznie nową Nokię 6310i. Albo fabrycznie nowego Mercedesa W124…