&feature=youtu.be
Kaktus bez kolców
Nowy Citroen C5? Czyli wielka, luksusowa limuzyna? A figę! Tym razem to crossover (choć Citroen się upiera, że wręcz SUV!), o czym ma świadczyć słowo „Aircross” w nazwie. W efekcie pierwsza reakcja jest dość oczywista: na pewno nie C5. Ale czy choć Citroen?
Citroen przebył bardzo długą drogę od czasów, gdy jego hydropneumatycznie zawieszone, genialnie komfortowe, ale też niewyobrażalnie awaryjne auta stanowiły odpowiednik Alfy Romeo – nieważne, że większość czasu spędzasz w warsztacie czy na lawecie, ważne, że Twoje auto jest cudowne, najlepsze i najpiękniejsze na świecie i że je kochasz. Na takich zasadach daje się utrzymać spory fanklub, ale wyżyć z tego się nie da. Nie w nowoczesnym świecie, gdzie komfort i awangarda są w cenie, ale najważniejsza jest bezawaryjność i możliwość obdarzania przedmiotów codziennego użytku bezwarunkowym zaufaniem. Francuzi wyciągnęli z tego wnioski (nie do końca prawidłowe, bo wciąż się niepotrzebnie bawią elektroniką, ale niech tam!) i kolejne modele Citroena należą do europejskiej czołówki bezawaryjności mechanicznej. I super!
Ku ogromnemu zawodowi fanów, zmiany prowadzące do tej czołówki objęły też specialite de la maison Citroen, czyli hydropneumatyczne resorowanie. Nie ma i nie będzie. Nie opłaca się, nie ma szału, adaptacyjne amortyzatory u konkurencji wychodzą taniej, a dają jeszcze więcej etc. Na szczęście Francuzi wymyślili własne hiper-super-mega-amortyzatory: Progressive Hydraulic Cushion. W największym skrócie są to amortyzatory o całkowicie konwencjonalnej konstrukcji, bez elektroniki czy hydropneumatyki, za to wyposażone w wielostopniowy system przepompowywania płynu hydraulicznego w ich wnętrzu, w wyniku czego uzyskuje się efekt poduszki o zmiennej twardości w zależności od głębokości skoku zawieszenia. I choć nie ma już mowy o sterowaniu wysokością prześwitu, to charakterystyka jezdna, za którą uwielbiano Citroeny, w sensie jazdy jak na latającym dywanie, powróciła – w dodatku bez „efektów ubocznych”, za które z kolei mnóstwo ludzi nienawidziło hydropneumatyki i na zawsze skreślało Citroeny: efekt bujania na statku. Po prostu wszyscy ze skłonnością błędnika do choroby morskiej na pokładzie Citroenów z hydropeumatyką cierpieli katusze. Na nowych amortyzatorach nie ma już o tym mowy. Już nowy C4 Cactus dowiódł tego dobitnie, a teraz – w najnowszym modelu marki, C5 Aircross – system ten po prostu zachwyca.
Oczywiście, w związku z koszmarem dzisiejszych klientów, a błogosławieństwem producentów, czyli globalizacją, ten model to nic innego, niż DS7, Peugeot 3008 czy Opel Grandland X – tyle że serwowany przez szefa kuchni z Citroena. Ale nic nie jest tak łatwe, jak by się mogło wydawać. Bo nowy Citroen jest bardziej komfortowy nawet od DS7, co jeszcze wcale nie tak dawno nie wydawało się możliwe. Jest też bardzo, niesamowicie wręcz praktyczny i użyteczny, przyzwoicie wykończony i bardzo dobrze wyposażony seryjnie, i to za cenę zdecydowanie niższą niż w przypadku DS7 Crossback, gdzie jeszcze ze 20 000 zł kosztowałoby wyrównanie specyfikacji…
Bo C5 Aircross powstał według innych założeń niż „bracia”. Ponieważ z badań rynku wynika, że klienci chcą SUV-ów, że użytkowanie vanów zaczyna być uważane za niemalże powód do wstydu, staje się czymś w rodzaju deklaracji samowykluczenia się ze społeczności – ale przy tym najlepiej by było zachować wszystkie zalety vanów, Citroen postanowił zrobić znów coś zupełnie po swojemu: SUV-o-vana. Bo modułowość typowa dla vanów, wszechstronność kabiny to coś, co marka oferowała od dekad w różnych odmianach rodzinnych aut. Więc po prostu opakowała to inaczej i mamy teraz coś w rodzaju modelu C4 Picasso w nadwoziu a la SUV. Gdzie kanapa składa się z trzech oddzielnych foteli o identycznej szerokości i funkcjonalności (składanie, pochylanie, odchylanie, demontaż itp.), gdzie bagażnik ma wymiary i pojemność zmienne w ogromnym zakresie dzięki właśnie funkcjonalności kanapy i gdzie przestronność nie jest w najmniejszym stopniu ograniczana formą nadwozia.
A przy tym jakże ten samochód jeździ! Mogłem się o tym przekonać dobitnie, jako że na pierwsze jazdy Citroen zawlókł dziennikarzy aż na południowy wschód Maroka, między Marrakeszem, Saharą i południowym łańcuchem gór Atlas. Między rude błoto, rudy piach i czarne turnie. Gdzie pokonałem niemal 200 km po drogach, z których NAJLEPSZA zasługiwała najwyżej na miano odpowiednika „Polska d”. I gdzie okazało się, że prowadzenie, resorowanie, wyciszenie kabiny – wszystko to razem było jedną wielką przyjemnością. Gdyby jeszcze przełożenie układu kierowniczego było nieco ostrzejsze, by jazdę po krętych drogach uczynić łatwiejszą i bardziej wciągającą, byłoby po prostu super.
Aha – jeździłem 180-konnym, benzynowym wariantem z automatyczną, 8-stopniową, automatyczną skrzynią biegów Aisin. I średnie spalanie na koniec testu wyniosło nieco powyżej 11 l/100 km, co jest wynikiem raczej wysokim, nawet jeśli i drogi, i sposób traktowania auta były z gatunku brutalnych. Ale i tak bym z zachwytem przyjął ten samochód do jazdy na co dzień! Bo C5 Aircross nie ma żadnej z wad Cactusa, a jest prawdziwym Citroenem.
No i tylko proszę usunąć ten skandal – wycieraczka zostawiająca tak ogromną połać nieoczyszczonej szyby zmienia przedni słupek w mur.