&feature=youtu.be
Stopień najwyższy
Ci, którzy śledzą moje samochodowe wywody, powinni pamiętać, że wielokrotnie nazywałem BMW M2 najlepszym „M”, jakie kiedykolwiek powstało. Jako suma wszystkich zalet jest bowiem genialne, a przy tym to nadal cywilizowany pojazd, którym można się poruszać na co dzień.
Ale jeśli ktoś poszukiwał w tej marce „chuligana”, auta, które użytkowane od czasu do czasu sprawi, że nawet najgorsze stresy wyparują, wygotowane w tyglu adrenaliny, aż do tej pory skazany był na beznadziejną tęsknotę za nieosiągalnym na rynku wtórnym BMW 1M Coupe. Było ono – mówiąc kolokwialnie – przeraźliwie badziewiaste jakościowo, za to umiało więcej niż większość rywali razem wziętych. Teraz jednak pojawiła się realna alternatywa. Auto, które jest zarazem prawdziwym BMW w sensie jakości i prestiżu, wyposażenia i bezpieczeństwa, i straszliwym potworem, który powinien mieć blokady niektórych systemów – by nie można było na zwykłej drodze aktywować pełni możliwości jego 410-konnego silnika i iście nieprawdopodobnych własności jezdnych.
To bowiem, co ten samochód umie, jak on się trzyma drogi, jakie przeciążenia boczne potrafi zrealizować – i przenieść bezpiecznie na podłoże! – nie da się zakwalifikować inaczej, jak absolutna światowa czołówka.
A przy tym pozostaje relatywnie cywilizowanym autem – choć należy z pewnością do najtwardziej resorujących samochodów, jakimi w życiu jeździłem. Jego fotele są normalnymi fotelami, a nie narzędziami do zadawania bólu, a i wyciszenie kabiny zasługuje na ocenę „dostateczne”.
Jasne, tanio nie jest. Prawie równe 300 000 zł to dopiero punt wyjścia. Ale to pierwszy poza Porsche Boxsterem samochód poniżej 300 000 zł, którego pożądam. Chyba nawet bardziej niż Porsche…