Wygnana z raju
Renault Clio TCe 90
Nic na to nie poradzę: zawsze będę każde nowe Clio porównywał z jej pierwszym wcieleniem, tym z 1991 r. Tamto (w reklamach jako „Prosto z raju”) było prawdziwym wstrząsem dla rynku, prześliczne autko o zupełnie nowej ergonomii, nowej przestronności, nowej jakości – pod każdym względem wyprzedzało konkurencję.
To był mój pierwszy samochód służbowy. Przez 3 miesiące przejechałem nim 35 000 km i przez ten czas miałem tylko jedno zastrzeżenie do tego auta: zbyt filigranowy fotel niewystarczająco skutecznie podpierał ciało przy tak intensywnym użytkowaniu. Ale ani przez chwilę nie przestałem być zakochany w tym modelu. Był śliczny, świetnie się prowadził, miał bardzo dobre hamulce, znakomity silnik (diesel 1.9 o mocy 65 KM bez doładowania, średnie spalanie 4,1 l/100 km)…
Owszem, także to nowe Clio wielu uważa za śliczne. Nadal jest samochodem, którego nie da się nie zauważyć na ulicy. Tyle że we mnie nie budzi już emocji innych niż rozdrażnienie. Nie potrafię przejść do porządku dziennego nad zestawieniem naprawdę wysokiej ceny, sugerującej poważną pozycję rynkową i bardzo poważnego producenta, z może i ciekawie zaprojektowanym, ale niechlujnie wykonanym z tanich materiałów wnętrzem. I nie chodzi o niechlujstwo w rodzaju odpadania elementów czy braku spasowania. Chodzi o niechlujnie wyprodukowane elementy – takie, których krawędzie są na tyle ostre, by to poczuć na skórze dłoni.
Poza tym jest OK. Samochód jest przestronny, dobrze się prowadzi, poprawnie hamuje, z testowanym silnikiem nawet niespecjalnie chce paliwa – a że nie jest demonem dynamiki? Nie każdy musi być.
Ale za serce mnie nie złapie. Taniocha może sobie być w Dacii, którą samo Renault przedstawia jako tanią markę.
Grudzień 2012