Infiniti Q50 Hybrid Sport 4×4
Wrona za kielecką szybą
Wiecie, co robi wrona na parapecie zamkniętego okna? Drażni kota wewnątrz… Czułem się jak właśnie ta wrona przez 4 dni testowania Infiniti Q50 Hybrid Sport 4×4.
Nie wiem, czy to przez starzenie się, czy może w efekcie pojawienia się w naszym kraju setek i tysięcy kilometrów porządnych dróg, na których można utrzymywać przyzwoitą średnią bez potrzeby walki o życie z innymi kierowcami czy tubylcami, uważającymi że drogi należą tylko i wyłącznie do nich, czy też dzięki faktycznemu wzrostowi poziomu kultury jazdy – a może w rezultacie działania wszystkich tych czynników naraz, w każdym razie coraz częściej się łapię na tym, że jeżdżę całkowicie przepisowo i wcale nie czuję się przez to znacząco wolniejszy. W każdym razie uświadomiłem to sobie ostatnio dość nagle i stwierdziłem, że wcale się tego nie wstydzę. Wręcz przeciwnie, dobrze mi z tym.
Być może powodem mojego samozadowolenia jest fakt, że przy tym staram się nie być zawalidrogą – robię wszystko, by ułatwić wyprzedzanie wszystkim tym, którzy chcą jechać szybciej, nie snuję się po lewym pasie… Po prostu jeżdżę na tempomacie, kiedy to tylko możliwe. Wiadomo jednak, że jeszcze się taki nie narodził, co by każdemu dogodził, więc bardzo często jestem obtrąbiany, poganiany itp. Ani razu jednak nie zdarzyło się to w ciągu ostatniego weekendu, kiedy to wybrałem się na objazd Kielecczyzny, bo jeździłem samochodem na berlińskich numerach. I widziałem, że inni kierowcy – jak i ja zresztą w odwrotnych sytuacjach – po prostu zaciskają zęby i mrucząc „no bo u nich tak jest i się jeździ przepisowo, bo u nich ordnung mus zajn”, zachowują się jak ten właśnie kot wewnątrz, widzący wronę na parapecie. Na berlińskich znakach, bo takie są prasowe auta polskiego przedstawicielstwa Infiniti.
A jeździłem najważniejszym obecnie produktem marki Infiniti, modelem Q50 Hybrid Sport. Niestety, w wersji 4×4, która się prowadzi o wiele gorzej od tylnonapędowej w sensie sportowego charakteru, sposobu pokonywania zakrętów i reakcji na ruchy kierownicy czy hamowanie lub przyspieszanie w zakręcie, za to jest oszałamiająco spokojna, stabilna i bezpieczna. Auto to ma wiele innych zalet, wśród których na szczególną uwagę zasługuje zespół napędowy: sam w sobie benzynowy silnik V6 3.5/306 KM to bajka, a gdy ma jako doładowanie 70-konny silnik elektryczny o momencie obrotowym 250 Nm, to dynamika przyspieszania jest w stanie wprawić w kompleksy nawet kierowców sportowych aut.
Poza tym Q50 to niemal symulator jazdy samochodem, a nie samochód: zarówno układ kierowniczy, jak hamulcowy są całkowicie „wirtualne” – w sensie, że nie są w żaden mechaniczny sposób połączone z kołami. To auto by-wire, zupełnie jak np. samoloty Airbus czy Embraer. Geniusz inżynieryjny Japończyków sprawił jednak, że jeśli kierowca w ogóle może cokolwiek z tego wyczuć, to tylko w sensie pewnej „gumowatości” pedału hamulca. Którą łatwo jednak złożyć na karb pro-eco, w końcu każdy nowoczesny samochód odzyskuje w dzisiejszych czasach energię z hamowania, a w każdej hybrydzie proces hamowania zaczyna się od hamowania silnikiem elektrycznym, działającym jak generator. Jednak poczucie raczej zabawy w podróż w symulatorze niż podróży za kierownicą w największym stopniu tworzy system aktywnego tempomatu w połączeniu z Active Lane Control, który fantastycznie sprawdza się na każdej drodze z prawdziwego zdarzenia. Otóż można tym jechać całkowicie porzuciwszy trzymanie kierownicy, auto samo pilnuje pasa ruchu i odległości od poprzednika i zadanej maksymalnej prędkości. Nie potrafi jeszcze dostosować się do ewentualnych ograniczeń, ale „proszę się dowiadywać”.
Brzmi cudownie? I jest cudowne. O ile działa. Działało doskonale podczas nawet ekstremalnych testów w Hiszpanii rok temu, na prezentacji tej nowości, teraz już jakby się zaczęło gubić. Być może trzeba ten system co jakiś czas w specjalny sposób resetować, przypominać mu, do czego służy, przeprowadzać rozmowę dyscyplinującą, nie wiem – wiem, że na pokonanym dystansie ok. 1000 km zawiódł mnie co najmniej ze 30 razy. I proszę mi nie tłumaczyć, że na hiszpańskich autostradach jest lepiej widoczne/lepsze oznakowanie. Bo nie jest.
W ciągu niemal roku, od kiedy się zachwycałem tym autem, zmieniło się coś jeszcze. Na rynku pojawiły się systemy sterowania multimediami i funkcjami samochodu, tzw. infotainment, które NAPRAWDĘ działają. Na ich tle ten jeszcze niedawno tak rewolucyjny system Infiniti jest jak „kaseciak” Grundiga z lat 70. wobec iPoda. Może jeszcze nie prymityw, ale niedaleko. Wyporność procesora jest żałosna, czułość ekranów dotykowych okropna… Czas, by inżynierowie Infiniti wypożyczyli sobie na kilka dni np. Volkswagena Golfa z topowym systemem infotainment. Warto równać do najlepszych. Ale w sumie wystarczyłby dziś nawet jakiś Citroen…
A swoją drogą, bardzo polecam Kielecczyznę jako weekendowy cel wypadowy. Raz, że jest tam pięknie, dwa, że czystość i schludność otoczenia („starowność”?) praktycznie w każdym miejscu, Kielce czy wioski w promieniu 50 km, imponują i zadają kłam wszelkim stereotypom o Scyzorykach. Trzy, że jest co zwiedzać – bo w dzisiejszych czasach nagle stało się opłacalne chwalenie się zarówno przyrodą, jak zabytkami czy ciekawostkami. No i cztery – że okazuje się, że nie trzeba jechać na koniec Europy, żeby znaleźć się w otoczeniu kompletnie innej kultury czasowej. Wygląda bowiem na to, że w Kielcach dzień przeciętnego mieszkańca (o ile nie jest ekspedientem w sklepie lub kelnerem w knajpie dowolnego autoramentu) wygląda tak: o 8-9 przychodzi do pracy, otwiera biuro czy co tam robi, i wychodzi do innych Kielczan, by pozałatwiać swoje sprawy/zakupy/interesy, pogadać, posocjalizować się etc. W efekcie trudno od razu znaleźć tych, których się człowiek spodziewa w danym miejscu, ale to możliwe. Potem Kielczanin wytrzymuje w ten sposób do godziny 18, kiedy to zamyka swój biznes i udaje się na miasto. W efekcie od mniej więcej 17.30 niczego nie da się załatwić/kupić/zamówić, za to przez cały dzień można się napawać niemal zupełną pustką ulic, deptaków, starówki, centrum… Ale niech no tylko wybije 18…A już w okolicach 20., kiedy Kielczanin jest już po wizycie w domu, by się przebrać w odpowiednio wyjściowe ubranie, nałożyć odpowiedni wieczorny makijaż (if applicable), oszałamiające mini i szpilki (jak wyżej), ulice i deptaki stolicy regionu napełniają się tłumami atrakcyjnych i po prostu młodych ludzi (niezależnie od wieku). I tak to trwa do 1, 2. w nocy.
Kapitalna, bardzo śródziemnomorska atmosfera. A ponieważ w Kielcach są po prostu nieprzeliczone masy knajp, restauracji, kawiarń, spagheterii, kebabiarni, hamburgerowni, lodziarni etc., naprawdę jest co robić. A przy panujących ostatnio u nas upałach, taki nocny tryb życia jest łatwy do przyswojenia…
Tak, naprawdę polecam Kielce. Mają wiele ciekawostek, wiele miłych „nietypowości” i sympatycznych inności. No i teraz tam się dojeżdża praktycznie z każdej strony świetnymi drogami – na których jednak system ALC niespecjalnie się sprawdza…