Toyota Auris 1.2T 2015
Honor Japonii uratowany?
Wielokrotnie wskazywałem, że Koreańczycy (odwieczny wróg Japończyków) o wiele szybciej się uczą i o wiele lepiej rozumieją, jak robić samochody, które będą się sprzedawać, bo są nie tylko dobre, ale też nowoczesne i ładne. A Japończycy – jak 30 lat temu nauczyli się robić samochody dobre, tak postanowili już do końca świata jechać na dobrej opinii. OK. wyjątkiem jest Mazda, która od pewnego czasu robi samochody nie dobre, a znakomite, a w dodatku piękne, ale Mazda to właściwie religia – a może sekta? – więc chyba nie do końca się nadaje jako przykład.
Ale Toyota to nie tylko producent, to symbol. I tenże symbol, nie zdając sobie chyba z tego sprawy, oddawał pole wciąż nowym rywalom, a sam produkował wciąż od nowa samochody DOBRE, ale beznadziejne w sensie ładunku emocjonalnego. Nawet ciągła obecność wśród najbardziej innowacyjnych producentów, nawet znakomite wyniki sprzedaży nie były w stanie przekonać do najbardziej utytułowanej japońskiej marki kogokolwiek, kto by był w jakiś sposób opiniotwórczy. Z fabryk Toyoty nieodmiennie wyjeżdżały POJAZDY, a nie samochody. Wstrzymano nawet prace nad jakimikolwiek sportowymi maszynami, pomijając niemrawe próby w F1, wycofano się z wszelkich imprez rajdowych, gdzie kiedyś Toyota była potęgą i mistrzowskich tytułów naskrobała tyle, że trzeba by kilkunastu konkurentów razem, by to zrównoważyć. Trudno się więc dziwić, że opinia emerytowozu przylgnęła tak bardzo, że właściwie się z marką zrosła.
Tak naprawdę pierwsze jaskółki zmiany wyfrunęły z Lexusa – pewnie po to, żeby sprawdzić przedpole, nie narażając się na oskarżenia o psucie marki. Potem pojawił się model GT 86. A teraz tradycyjne modele Toyoty nagle zaczynają się zmieniać w oczach. Aygo i Yaris okazały się zarówno praktyczne, jak świeże stylistycznie i całkiem atrakcyjne wizerunkowo. Wreszcie fala dosięgła sam rdzeń: Avensis w ramach liftingu zmienił się kompletnie; atrakcyjny designersko, o naprawdę dobrych, zaskakująco wręcz dobrych własnościach jezdnych i nowych silnikach, nie zawróci co prawda w głowach fanom Porsche czy choćby Forda, ale stanowi już naprawdę poważną – także emocjonalnie! – alternatywę dla konkurencji. I wygląda na to, że teraz już idzie z górki.
Samochodem, który odsądzałem jeszcze rok temu od czci i wiary jako nie tylko przeraźliwie nudny, ale też słabo predestynowany do konkurowania z najważniejszymi graczami rynku kompaktowego, był Auris. Auto to nie miało właściwie w ogóle interesujących wersji silnikowych i wybierać należało tylko między złymi a gorszymi. Słynną hybrydę uważałem – i zdania nie zmienię – za kompletne nieporozumienie w warunkach europejskich. A przynajmniej polskich. A niezależnie od motoryzacji, auto prowadziło się tak okropnie poprawnie, że najdalej po kilku kilometrach za jego kierownicą każdy byłby gotów zgodzić się na autonomiczną jazdę. Byle nie musieć tego prowadzić. No dobrze, przesadzam…
Ale teraz nie przesadzam. Jeździłem przez tydzień (i przez 2300 km) nowym Aurisem. Powiedziałbym, że nie tyle nowym, co zupełnie nowym. O ile lifting uczynił z Avensisa auto nie do poznania różne od poprzednika przedliftingowego, i to mimo identycznych blach od przednich kół do samego tyłu, o tyle w przypadku Aurisa mogę z pełną odpowiedzialnością mówić o rewolucji. To jest teraz naprawdę fajny samochód! Niby niewiele zmieniono w zawieszeniu, ale takie „niewiele” ćwiczyliśmy już kiedyś w Volvo S60, kiedy fachowcy podwoziowcy z Forda zmienili o jakieś mikrony i mikroradiany nastawy przedniego zawieszenia i nagle „szwed” zaczął jeździć jak BMW (przynajmniej ówczesne BMW…). Powiedziałbym, że to, co zrobiono z układem jezdnym Aurisa, to zmiana na podobną skalę – choć w inną stronę. Bo auto zaczęło się prowadzić zdecydowanie aktywnie, ma momentami aż zbyt ostry układ kierowniczy i znakomicie współpracuje z kierowcą, który lubi pokonywać dynamicznie zakręty, a przy tym jest niezwykle komfortowe, z ogromną sprawnością pokonuje nierówności podłoża, niemal nic nie wpuszczając do kabiny. To jest zdecydowanie poziom Golfa i Focusa! Brawa wielkie, ogromne! Jednym skokiem z dołu tabeli wbić się w samą czołówkę – to jest coś!
W dodatku pod maską znalazł się ultranowoczesny benzynowy silnik 1.2 turbo o szokująco wysokiej kulturze pracy i zdolności do równego i mocnego ciągnięcia od nawet poniżej 1500 obr./min! Nie czyni z Aurisa wyścigówki, tak jak 1.2 TSI nie czyni wyścigówki z Golfa czy Octavii, ale jest naprawdę dynamiczny, bardzo oszczędny i w mieście, i na autostradzie, a w dodatku bardziej równomiernie rozwija moc niż przywołany powyżej rywal z Grupy VW, mój długoletni ulubieniec notabene. No to mam nowego ulubieńca…
Nawet jednak Ford czy Volkswagen, przecież wybitni specjaliści w tej dziedzinie, nie zdołali dotąd stworzyć mechanizmu zmiany biegów pracującego tak jedwabiście miękko i tak precyzyjnie, jak ten w kompaktowej Toyocie. W innych kryteriach, ale jest to współmistrz z Mazdą CX3, gdzie najwyższą notę przyznałem za sportowe odczucia przy zmianie biegów. W Aurisie chodzi o komfort „mieszania”. Fantastyczny!
Poza tym w kabinie Toyoty zrobiło się ciekawie i dobrze jakościowo – to także zmiana skokowa na plus. Świetne wyciszenie, dobra ergonomia, naprawdę dobry poziom intuicyjności obsługi – i tylko (jak w Avensisie) koszmarnie powolna praca procesora nawigacji i multimediów psuje przyjemność z obcowania z nowoczesnym i dopracowanym autem.
Brawo!
A gdyby ktoś nie chciał uwierzyć, że piszę serio, to dodam, że bardzo poważnie rozpatruję namówienie rodziny na taki model – ale wyłącznie z silnikiem 1.2 turbo.