Polubisz każdą drogę?
Citroen C4 Picasso Technospace 2013
To slogan Citroena. A tu fotel za wąski, za krótki i w ogóle upiornie niewygodny, trzęsie jak cholera, buja, wszystko skrzypi i trzeszczy, plastiki wstrętne, kabina delikatnie mówiąc nie pachnie zachęcająco, a zawieszenie dobija jak nie przymierzając 28 lat temu w mojej Warszawie kombi. W dodatku wokół szaro i buro, ponuro. Nie. Nie mam zamiaru polubić tej drogi: lot i twarde lądowanie zaniedbanym samolotem Air France w burzowej scenerii to nie bajka. Nawet jeśli na końcu tej drogi czeka stolica Portugalii, którą bardzo lubię. Ale gdy w 2. połowie czerwca w Warszawie panują nieznośne upały, Lizbona wita zaledwie 17 stopniami i przenikliwym wiatrem jak pod koniec października nad Bałtykiem. I co chwilę leje deszcz.
I jak tu wykazać się optymizmem i entuzjazmem na widok Portugalii?
Na szczęście w Lizbonie czeka też nowy Citroen C4 Picasso, którego prototyp pokazany na salonie samochodowym w Genewie bardzo mi się spodobał. Naprawdę nie mogłem się doczekać. Trzeba tylko jeszcze przed pobraniem kluczyków odfajkować briefing przedtestowy i jazda!
Nic z tego. Najpierw skrót informacji o samochodzie. Niestety, o samochodzie jako takim nie dowiaduję się wiele – za to faszerują mi głowę uporządkowanymi elektronami. Bo wreszcie znikł denerwujący, niebieskawy ekran, znany w Citroenach i Peugeotach od dobrej dekady. A nowa „cytryna” ma serynie dwa wyświetlacze – jeden o przekątnej 12 cali, drugi „zaledwie” 7. Ten mniejszy jest dotykowy i w połączeniu z również dotykową powierzchnią deski rozdzielczej po obu stronach służy do sterowania różnymi funkcjami auta. Klimatyzacją (seryjnie dwustrefową), audio, nawigacją (jeśli jest, a jest zawsze na pokładzie od 3. z 4 poziomów wyposażenia) itp. Ten większy ekran, także położony centralnie, ale wyżej, pod szybą, jest wirtualnym „wszystkim w jednym”. To znaczy, są tu zegary i wszystkie inne kontrolki. Jeśli kierowca sobie tego zażyczy, może to wszystko wyświetlić trójdzielnie na co najmniej 5 sposobów. Łączna liczba permutacji tej całej tej komputerologii to co najmniej 60. Imponujące.
Jak łatwo się domyślić, choć jestem gadżeciarzem, wyłączam się bezwiednie po 5 minutach takiego zalewu wiedzy. Uświadomiwszy to sobie, pocieszam się, że przecież i tak będę się bawił elektroniką w samochodzie do upojenia. To się sam zorientuję. Nie jestem ostatnia gapa przecież.
Może i nie ostatnia, ale… Ale chyba trochę tu przedobrzono. Wiadomo, że Francuzi muszą wszystko zrobić po swojemu, jednak strasznie trudno to ogarnąć – nawet jeśli się już jeździło Citroenami. Kiedy wreszcie ląduję w kabinie testowego auta, przeżywam szok. Owszem, fotele są nawet jak na „francuza” fantastycznie wygodne, ten po prawej ma nawet elektrycznie wysuwany i podnoszony podnóżek jak w klasie biznes w samolocie, ale… Wszystko przede mną jest jakieś takie nienaturalne, począwszy od zegarów, na które trzeba zerkać zza kierownicy w prawo, a skończywszy na dość przerażającej konstatacji, że nawet jeśli nie jesteś zainteresowany osobistym przyczynianiem się do niesienia Ziemi ulgi od zanieczyszczeń, C4 Picasso – „Le Technospace”, jak go nazywają w materiałach prasowych (mają talent do nazw, swoją drogą, poprzednik to przecież „Visiovan”) – będzie cię do tego przymuszał. Nie jakoś specjalnie nachalnie – ot, 115-konny dieselek eHDI jeździ całkiem żwawo mimo długich przełożeń skrzyni, ale demon dynamiki to nie jest, więc już po kilku próbach przestajesz deptać gaz i zaczynasz jeździć dostojnie, leniwie. No i za Boga nie można odłączyć znienawidzonego nie tylko przeze mnie systemu start-stop, który pod byle pretekstem gasi jednostkę napędową. W efekcie średnie spalanie jeszcze przed opuszczeniem miasta spada poniżej 6 l/100 km. Nieźle jak na tak wielki samochód.
Gorzej, że wredna elektronika zdusiwszy silnik, niemal zupełnie wyłącza klimatyzację, a szyby parują w deszczu przy typowej dla Lizbony wysokiej wigotności powietrza. Dochodzę do wniosku, że Unia Europejska na pewno wymyśliła już jakiś przepis „zabraniający zabraniania” i wyłącznik start-stopu być musi. W czasie postoju na kawę przeszukuję kabinę. Znajduję wszelkie możliwe ułatwienia aranżacji „umeblowania” i zbaraniały stwierdzam, że w drugim rzędzie zamiast składanej kanapy są trzy oddzielne fotele nie tylko o identycznych wymiarach, ale i identycznie wysokim komforcie. Balansując na progu histerii, rozszerzam poszukiwania wymarzonego guzika „Eco”, „e-Stop” czy jak tam zamarzyli sobie nazwać to cholerstwo… Zauważam z szacunkiem, że niewiele jest miejsc, do których mógłbym się przyczepić, jeśli chodzi o jakość. Jest naprawdę bardzo wysoka. Nie tylko materiały są świetne, miłe w dotyku i pachnące, ale i spasowanie na dobrym poziomie.
Ale start-stopu wciąż nie ma!
Zaczyna mnie nachodzić myśl o poddaniu się i jakże niemęskim zajrzeniu do instrukcji obsługi. Zaciskam zęby i dla odwrócenia uwagi sprawdzam możliwości komunikacyjne multimediów. Są imponujące. Streaming muzyki z iPhone’a uruchamiam w kilka sekund, po chwili jestem gotów do odpalenia internetu, na szczęście powstrzymuję się przed sprawdzeniem szczerości zapewnień T-Mobile o niskich cenach roamingu danych.
A przy okazji – naprawdę przypadkiem – w 4. podmenu któregoś z ustawień znajduję na mniejszym z ekranów ikonkę „Eco”! Działa! Działa! Zgasiłem wredotę!
Duma mnie rozpiera. Jestem gotów wyemitować nieplanowanie wielką ilość CO2 na kolejnym etapie jazd po wypiciu kawy, którą w tej sytuacji traktuję jako trofeum. Niestety. Kiedy wsiadam po przerwie, nie potrafię już znaleźć tego zakątka komputera. Szlag!
Czeka mnie jeszcze jazda benzynowym THP 155. 155 to liczba koni, co w połączeniu z wysokim momentem obrotowym obiecuje sporo frajdy z jazdy. Niestety, choć silnik bardzo chętnie się wkręca na obroty, wyraźnie ma mniej chęci do współpracy niż nominalnie słabszy diesel. eHDI, mimo że droższy, wydaje mi się sensowniejszym wyborem.
Czerwiec 2013