Mitsubishi Outlander PHEV 2016
Mam nadzieję, że Kinga Lisowska mi wybaczy wpychanie się przed szereg – udało mi się dziś na kilka godzin wyrwać z procedur homologacyjnych nowego Outlandera PHEV, którego jeszcze długo nie będzie w Parku Prasowym Mitsubishi Polska. Ale musiałem się postarać, bo Konkurs na Światowy Samochód w kategorii „Zielony Samochód Roku” i w ogóle…
No więc trzeba przyznać, że się postarali. Że auto jako takie jest już o wiele lepsze niż przed tym „liftingiem”, wiedzą już wszyscy. Materiały, spasowanie, wyciszenie, prowadzenie – to jest de facto zupełnie nowy Outlander. A jako PHEV jest oczywiście autem w pełni wyposażonym (tylko topowa specyfikacja), więc wrażenie jest jeszcze lepsze. Koncepcyjnie to ten sam PHEV (Plug-in Hybrid Electric Vehicle, elektryczny pojazd hybrydowy plug-in), co przedtem, ale w szczegółach są różnice. Duże. I wyłącznie na plus, choć w starym uzyskałem niższe zużycie paliwa – ale o tym za chwilę.
To jest bardzo wyraźnie przede wszystkim auto elektryczne – jeśli nie przełączycie sami inaczej, będzie działać na samym prądzie, ile się da, przy czym oznacza to tym razem ruszanie z pełnego „buta”, bez ingerencji jakiejkolwiek przekładni dodatkowej: czysty elektryczny zryw, imponująco intensywny i natychmiastowy. Silniki (dwa) mają nie tylko bezpośrednie przełożenie na koła, ale i odczuwalnie wyższy moment obrotowy, przez co odejście spod świateł robi piorunujące wrażenie na otoczeniu (i na kierowcy, przynajmniej na mnie robiło za każdym razem…). Ale nie samym odejściem spod świateł się żyje – także dynamika na Obwodnicy daje się określić krótko: bardzo dobra. Wrażenie jest jak z baaardzo mocnym turbodieslem pod maską – albo z dużym benzynowym V6. Oczywiście, przy wyższych prędkościach (elektrycznie idzie jeszcze przy 120 km/h) po mocnym wdepnięciu gazu włącza się pełny napęd hybrydowy, silniki się wspierają nawzajem z benzynowym „dopalaczem”, ale wyciszenie kabiny sprawia, że nawet nagłe wycie benzynowej jednostki (ta „wisi” oddzielnie i tylko ładuje akumulatory) jest ledwo zauważalne.
Właśnie ta nowa zupełnie dynamika sprawiła, że uzyskałem wyższe wyniki spalania niż w poprzednim modelu. Bo auto aż chce jechać, a i kierowca z przyjemnością depcze… W skrócie: przy szybkiej, ale wciąż spokojnej jeździe, było nawet lepiej niż przedtem, bo 2,6 l/100 km (wobec 2,9 rok temu, więc fantastycznie), natomiast kiedy wracałem, usiłując zdążyć przed chwilą, gdy tam, w Wysokim Urzędzie, zorientują się, że im podebrałem Outlandera, i już zaczęły się korki, a mnie się spieszyło, wyszło mi 5,8 l/100 km. I tak super, bo było naprawdę szybko, wręcz brutalnie. A gdy włączyłem tryb ładowania akumulatorów (na 38 kilometrach udało mi się „wydeptać” z nich niemal cały prąd i trzeba było się postarać, żeby „urzędowy kierowca” miał jeszcze pod nogą kilka wolnych elektronów), zużycie skoczyło do 7,6. Wstrząsające! Przy ostrej jeździe po mieście w korkach nawet dobrej klasy diesel poprosi o więcej.
Outlander PHEV prowadzi się nieco inaczej niż z konwencjonalnymi silnikami. Przy identycznie wysokim komforcie wykazuje się znacznie silniejszą podsterownością – ale jeśli się powstrzymacie od naciskania gazu w zakręcie, nie dostrzeżecie tego. Poza tym – ta sama miła stabilność i skuteczne hamulce, bez śladu „sztucznego” feedbacku z hamowania oporami silnika.
Ponieważ specyfikacja jest topowa, to i topowe nagłośnienie Rockford Fosgate. Dobre, nawet chwilami bardzo. Ale osobnik odpowiadający za współdziałanie multimediów z zewnętrznymi źródłami powinien pójść na jakieś szkolenie. Powiem krótko: nigdy nie próbujcie podłączać tu smartfona na dwa sposoby (telefon w Bluetooth, a muzyka w trybie iPod na kablu), bo ani jedno, ani drugie nie będzie działać!