https://www.youtube.com/watch?v=FDrTU4QSJzQ&feature=youtu.be
Łyżka dziegciu?
Ja wiem – prawie wszyscy w klasie średniej oferują takie auta. Że niby porządna limuzyna, a silnik mikry – ale co pasuje do Skody Superb czy Volkswagena Passata (z silnikami 1.5 TSI są tzw. „reprezentacyjnymi limuzynami dla urzędników szczebla miejskiego” – wyglądają rzeczywiście całkiem dostojnie, a są tanie i nie nadwerężą budżetu), to niekoniecznie musi być sensowne w marce premium. Przecież nawet z tym nibysilniczkiem (1.5 turbo, 184 KM) wciąż klasa C bez żadnego wyposażenia poza seryjnym (automat 9b, manualna klimatyzacja, tempomat i adaptacyjne amortyzatory) jest o 30 000 zł droższy od topowego Superba, więc nie nada się na „budżetową limuzynę”.
Nie, nie rozumiem, po co. Znaczy, potrafię zrozumieć, że każdy producent ma w cenniku taką wersję „na wabia”, że niby (jak w reklamach) „Cennik zaczyna się od …… zł”. Ale po pierwsze, i tak niemal równe 160 000 zł nie zabrzmi dobrze, a po drugie… Po drugie, są jeszcze dwie tańsze, jeszcze gorzej, jeszcze bardziej bezsensownie zmotoryzowane warianty silnikowe klasy C! I żaden z nich nie jest tańszy od „wypasionego” Superba, tak przy okazji.
W każdym razie jeden z moich najukochańszych samochodów – a tak pozycjonuję obecną klasę C – został tak straszliwie obrażony tą wersją, tak upokorzony, tak wdeptany w ziemię, że ręce opadają. Jasne, nie ma skandalu, auto jest całkiem żwawe, 9-stopniowy automat świetnie się sprawuje (choć reakcja na kickdown nawet w trybie sportowym powiedziałbym, że zakrawa…), ale spalanie jest drastycznie wysokie (średnio 11,5 l/100 km w teście), a przy próbie wywołania wszystkich możliwości silnik wyje.
Ale poza tym wciąż jest to cudowne auto. Nieduże, o świetnej linii, fantastycznie się prowadzące, doskonale responsywne…
Tylko że zepsute fabrycznie.