Mój faworyt w klasie
Od początku tej wersji modelowej bardzo lubiłem Kię Sportage, a od chwili liftingu to mój faworyt w segmencie – również w sensie, że jeśli ktoś chce auto kompaktowe, ale takie trochę inne, to właśnie Sportage'a polecam. Jasne, nie każdy przez „inne” rozumie SUV-a, ale nie da się ukryć, że Kia ma sporo do zaoferowania w tym subsegmencie (znaczy C lub kompakt, ale inny) – bo i Sportage'a, i Proceeda, i XCeeda… Bardzo lubię cała trójkę, podobnie jak i bazowego kompakta marki, Ceeda, ale XCeeda cenię wyżej niż dwa bazowe, a Sportage'a najwyżej.
Auto jest ładne, niesamowicie praktycznie zaprojektowane, bardzo porządnie wykończone i wyposażone, a w dodatku świetnie się prowadzi i… ma wystrzałową cenę. Zaczyna się poniżej 80 000 zł, a w takiej wersji, jak testowana – z automatem i 177-konnym benzynowym turbo – od 101 000. Przyznacie sami, że trudno przebić takie ceny, jeśli założenie jest takie, że samochód ma mieć w kabinie zarówno bardzo dobre fotele, jak i dobre (miejscami wręcz bardzo dobre) plastiki, znakomitą gwarancję i solidność na najwyższym poziomie.
Uwielbiam kokpity w Kiach. Są jeszcze lepsze niż w Hyundaiach, a we dwójkę te dwie marki współtworzą dosłownie elitę jeśli chodzi o stylistykę, przejrzystość i funkcjonalność deski rozdzielczej. No i te przepiękne zegary! W Sportage'u każdy – nawet jeśli po raz pierwszy w życiu będzie to auto widział na oczy, o wsiadaniu nie wspominając – natychmiast wie, co gdzie jest, zdecydowana większość przełączników lub sterowników jest umieszczona tam, gdzie się ich odruchowo szuka. To jest po prostu super.
Reasumując, w tym samochodzie boli mnie tylko zbyt wysoki apetyt na paliwo silnika 1.6 T-GDi, choć jego dynamika nie pozostawia miejsca na narzekania, oraz zbyt krótkie fartuchy drzwi – porogi nie są osłaniane i wysiadając zbieramy na nogawki (czy pończochy/rajstopy/spódnicę) brud, który osiada na progach.