Infiniti S Q60 AWD
Prawdziwy Grand Tourer
Marek Wieruszewski poprosił mnie o pomoc w kręceniu porównania Infiniti S Q60 AWD z BMW M3 Competition Pack. Udało się znów uzyskać pomoc od Autodromu Jastrząb, co w fantastyczny sposób ułatwia test takich samochodów. Dla przypomnienia: BMW ma 450 KM, Infiniti – 405. Oba są cudownymi sportowymi autami o gigantycznym ładunku estetycznym i emocjonalnym, oba są luksusowe i wspaniale wyposażone. Ale możliwości BMW M3 już znamy – objeździłem je na torze w Ułężu i opowiedziałem Wam o nich. Jasne, i tu się nie powstrzymałem przed zrobieniem kilku kółek tym wspaniałym autem, ale mnie o wiele bardziej interesowało Infiniti.
Pod jego maską pracuje jeden z najwspanialszych silników w klasie do 3,0 l, jakie pojawiły się w ciągu ostatniej dekady. O tym już wiedziałem – miałem przyjemność to sprawdzić w Los Angeles w listopadzie ub.r. na testach jurorskich WCOTY, a potem w modelu S Q50. Ale oba te testy były wyłącznie drogowe, więc możliwość sprawdzenia „japończyka” na torze była zupełną nowością. Na szosie w obu modelach Infiniti silnik zachwycał, podobnie jak komfort i czysty luksus wyposażenia. A na torze? Największą niewiadomą było zachowanie układu kierowniczego – przecież w tych modelach Infiniti mamy DAS, Direct Adaptive Steering, układ kierowniczy „by wire”, czysto elektroniczny, bez mechanicznego połączenia z kołami! Ten i inne aspekty dynamiczne nie dawały mi spokoju, ale wszystko będzie „rozpoznane bojem”.
Pogoda się udała, choć straszyli nas ulewami i huraganem, po drodze do Jastrzębia nawet trochę kropiło, ale tor był suchy, a temperatura ok. 20°C – idealna. Kilka kółek szybkich, ale spokojnych, by rozgrzać opony, a potem – już na serio (choć bez wariowania, wyczynu i odłączania elektroniki). Skrzynia w tryb manualny, silnik, skrzynia i układ kierowniczy – w sportowy. Poszli!
Silnik jest bajeczny. Auto bez żadnych trybów startowych skacze w przód jak dźgnięty szpilką w zadek zając. Na długim łuku rozpędzam się przed prostą z nawrotem do 150 km/h, choć włączane manetkami biegi wpinają się jakby niechętnie – powoli, z namysłem. Przed nawrotem –hamowanie z odejściem na prawo, do szerokiego obejścia szczytu zakrętu. Już podczas „pełnego hebla” na końcu prostej auto jest niestabilne i się wije, po skręceniu w prawo z hamulcem w podłodze wyrzuca tył, po czym nagle przechodzi w płużenie. Walczę o przyczepność. Redukcja o dwa biegi podczas hamowania, odpuszczenie hamulca, skręt w lewo w nawrót, gaz w podłogę. Piszcząc paskudnie przednimi oponami w dość bezradnej podsterowności, Q60 jednocześnie rwie w przód jak wściekłe – jednak czteronapęd to fantastyczne wsparcie. Powolne reakcje skrzyni już nie denerwują, a wściekają. Schodzę w prawo do wejścia w szykanę, zhamowanie w łuku wytrąca auto natychmiast z równowagi, samochód się zatacza i tańczy, przerzucam szybko lewo-prawo do prawego w głąb okręgu do treningu aquaplaningu, ale po asfalcie. Nagle w szaleńczym pisku przednich opon pojmuję, że ten nieprzewidywalny układ kierowniczy okazuje się na torze po prostu doskonały – daje wspaniały feedback, doskonale czuję auto, wiem, kiedy przednie koła są tuż za granicą przyczepności bocznej i kiedy mogę sobie pozwolić na dodanie gazu. Auto płuży jak wściekłe, ale zarazem ciągnie w przód, jakby miało idealną trakcję. Ostre wyjście z okręgu, przejście w półdługi prawy łuk do łagodnej szykany pod górę, hamowanie na wzniesieniu, za górką nawrót…
Nie, to nie jest auto do wyczynu. Jest diabelnie szybkie, ale zaprogramowane do spokojnego pokonywania łuków, nie do slalomu i szykan. Co ciekawe, po przestawieniu skrzyni w tryb automatyczny jedzie się szybciej i sprawniej, przełożenia są zmieniane sprawniej. Ale walka o życie przy każdym hamowaniu i nawrocie pozostaje bez zmian.
Po kolejnych kilku okrążeniach rozumiem, że aby jechać tym samochodem naprawdę szybko, trzeba… zwolnić. Nie wolno napadać na zakręty. Trzeba maksymalnie się rozpędzać na prostych i w łagodnych łukach, ale hamować tylko przy wyprostowanych kołach, a zakręty przechodzić na okrągło, przyspieszając od połowy. Ale jeszcze lepiej pozostawić szaleństwa torowe kierowcom takich aut, jak BMW M3 Competition Pack. To z kolei jest po prostu stworzone do pożerania autodromów – choć i tu trzeba się bardzo starannie wczuć w auto, bo to dzikus, który ma tylko tylny napęd, a siłę jak stado niedźwiedzi. Za to genialnie hamuje, słucha kierownicy jak skalpel chirurga i po prostu uwielbia napadać na zakręty w pełnym hamowaniu ze skrętem kierownicy.
Dwa cudowne auta, ale jak dwie odrębne planety. Nieporównywalne. Jedno zapewnia relaksacyjną, choć szybką jak myśl jazdę w komfortowych warunkach, drugie słowo „komfort” zna tylko z wybieraka trybów jazdy, a w tym przypadku oznacza ono „wściekle szybko, ale bez wybijania plomb z zębów kierowcy”.
Wspaniały dzień