Infiniti QX30
Odświeżający
Właśnie wróciłem z premiery najnowszego modelu Infiniti. Odbyła się z okazji salonu samochodowego w Los Angeles, ale – co jest niezwykle ciekawym eksperymentem – poza salonem i tylko dla zaproszonych gości. Jest to odświeżająco odkrywczy sposób prezentacji samochodu: dzięki temu, że nie ma mowy o dzikich tłumach oraz nieprzyjaznym otoczeniu rywali, którzy na wszelkie sposoby usiłują zminimalizować znaczenie prezentowanego auta (a to przecież oczywiste, gdy robi się prezentację na samym salonie), to jeszcze w dodatku obecni na takiej kameralnej premierze mają zupełnie inne podejście do tematu – nie muszą się tłoczyć w tłumie sępów, usiłujących cokolwiek dostrzec i cokolwiek usłyszeć, a i prelegent (przez to, że nie występuje w maksymalnie stresującej sytuacji) jest znacząco przyjaźniejszy.
Rzeczywiście, wszystko było właśnie tak, jak to opisałem. A nawet jeszcze lepiej.
Infiniti zwołało swych „mile widzianych” gości do fantastycznie nietypowego miejsca na obrzeżach Chinatown w Los Angeles. Obrzeżach tak dalece skrajnych, że już nawet Chinatown się od nich odsunęło o dobre półtorej mili. Prawdę mówiąc, sam bym się bał zapuścić w te regiony nawet w dzień – tak dalece wrogo i groźnie wyglądają tu opuszczone hale magazynowe i fabryczne. Ale – podobnie jak to ma miejsce w Europie – i tu następuje lifestyle’owa rewitalizacja takich miejsc. I kiedy po trzecim objeździe kwartału mój kierowca powiedział, że to jednak musi być tu, ale on nie wierzy, żeby to miało być tu (zgadzałem się z nim na 100%, obaj wypatrywaliśmy już właściwie tylko pretekstu, żeby stąd zniknąć, zanim niepotrzebnie skusimy los), nagle z ciemności przy ledwo co oświetlonej ulicy wyłonił się ubrany w białą marynarkę Meksykanin ze znakiem „Valet Parking” w dłoniach. Okazało się, że wszystko było zaplanowane właśnie tak, jak to odebraliśmy.
We wnętrzu starej hali było jeszcze lepiej: niebotycznej wysokości pomieszczenie, którego zewnętrzny wygląd odstrasza nawet w tym otoczeniu, zostało niesamowicie „dopieszczone” – może gościć nie tylko relatywnie kameralne prezentacje auta na 150 osób, ale i zdecydowanie poważniejsze imprezy. I to z iście amerykańskim rozmachem.
Bo gdy już ucichła muzyka, grana przez niesłychanie dekoracyjną, nieprawdopodobnie zgrabną Murzynkę w jadowicie zielonym spodnium, nagle mur składający się z dużych (tak metr na metr na metr) kloców betonu poskładanych niedbale jeden na drugim, okazał się niebetonowy, nagle się rozświetlił od środka, by za moment się rozlecieć – dosłownie. Dosłownie, bo każdy z bloków po prostu wznosił się w powietrze i odlatywał na drugi koniec hali. Okazało się, że to oszałamiająco zakamuflowane drony w szkielecie owiniętym czymś, co doskonale udawało beton…
A wówczas ukazał się ukryty za tym „murem” bohater wieczoru: Infiniti QX30. Podobnie jak w przypadku „dawcy organów”, Mercedesa i jego klas A oraz GLA, jest to podniesiona i nieco bardziej buńczuczna wersja kompaktowego auta, które w Infiniti nazywa się Q30 (miało dopiero co premierowe jazdy, które okazały się niemalże tajne, bo Lufthansa nie dostarczyła 90% uczestników, ogłosiwszy najdłuższy i najdroższy strajk w historii powojennej niemieckiego przewoźnika). W przypadku obu modeli japońskich wszyscy mieli podobne spostrzeżenia: na pierwszy rzut oka niemożliwe jest poznanie, że to „bliźniaki” Mercedesów, na drugi zaś – trochę wstyd, że Infiniti nawet kluczyk zapłonowy przejęło w niezmienionej postaci. Tylko logo na nim jest inne. Zresztą w ogóle ogromna masa detali jest ewidentnie ze Stuttgartu, poczynając od regulacji elektrycznych foteli na drzwiach oraz – tuż poniżej – przycisków do sterowania szybami, kończąc na mercedesowskim okropieństwie pn. „wszystko w jednym”, czyli dźwigienki kierunkowskazów, która jednocześnie obsługuje wycieraczki. Po lewej stronie kierownicy.
Ale w tym dokładnie miejscu następuje wstrzymanie narzekania. Bo nagle obserwator zaczyna dostrzegać dowody na prawdomówność Infiniti, które na każdym kroku podkreśla, że właściwie zrobiło oba te modele od nowa. I nawet jeśli otwieramy drzwi, ciągnąc za identyczną jak w Mercedesie klamkę, to stajemy przed wnętrzem, które może nie definiuje na nowo pojęcia premium, ale z pewnością nadaje mu większą głębię, niż kokpit Mercedesa. Bo tu, w QX30 (jak i w Q30) wnętrze jest niczym wykute w granicie. Solidność nieprawdopodobna wręcz! Nic nie śmie zatrzeszczeć, skrzypnąć, poruszyć się, jeśli ruszać się nie powinno. Sam kokpit jest zaskakująco spokojny, rzeczowy, elegancki, zupełnie, krańcowo inny niż w Mercedesach. Aż przyjemnie się znaleźć za kierownicą, nawet jeśli na razie nie ma mowy o przejażdżce.
Nie, bo – jak powiedział w króciutkim, lekkim i pozbawionym jakichkolwiek typowych dla prezentacji, marketingowych ozdobników nowy prezes Infiniti, Roland Krüger – ten samochód wejdzie na rynek dopiero latem przyszłego roku. I żeby nie było niedomówień, dodał, że przeznaczony jest zasadniczo na dwa tylko rynki: amerykański (największy rynek marki) i chiński. Także dopiero latem podane zostaną ceny.
W sumie – znakomita impreza, fenomenalne wystąpienie prezesa i… coś jakby niesmak, że zaproszono nas, żeby nam powiedzieć, że ten naprawdę ładny i ciekawy samochód dostaną tylko inni. No, może nie tylko, ale że wszyscy poza tymi dwoma rynkami są najwyżej tłem.