Infiniti Q50 S 3.0t
400 KM w cenie bogatego diesla…
Infiniti od wielu już lat usiłuje się wedrzeć z masową sprzedażą do elitarnego klubu premium. Nie oszukujmy się, de facto jest w nim praktycznie od początku, od 1989 r., kiedy – w niemal dokładnie tym samym momencie, co Lexus – pojawiła się na rynku. I podobnie jak Lexus, Infiniti bardzo szybko zaczęło podbijać serca nabywców amerykańskich, którzy umieli docenić fakt, że może i mają do czynienia z sytuacją nazywaną na szkoleniach marketingowych „właśnie założyliśmy RENOMOWANĄ firmę”, ale za to w cenie sporo atrakcyjniejszej od niemieckich „premiumów” dostają trzy razy bogatsze wyposażenie i technikę, którą rynek zna już czas jakiś jako absolutnie pancerną.
W Europie było (i niestety wciąż jest) trudniej. Lexus jeszcze jakoś tam zdołał zaistnieć, choć na tle niemieckiej Wielkiej Trójcy ledwie go widać – ot, jest na pewno w lepszej sytuacji niż kolejny pretendent, Jaguar, ale do panteonu mu daleko. Infiniti chciałoby doścignąć Jaguara…
W sumie… Daleko nie mają. Jeśli chodzi o jakość aut, ich wysycenie najnowocześniejszymi rozwiązaniami i (przynajmniej relatywną) przystępność, trzeba uznać, że Infiniti już się wdarło na rynek i zaczyna się na nim rozpychać. I dobrze! Dobrze, bo po pierwsze, jego produkty są tego warte, a po drugie, nic tak dobrze nie robi rynkowi, jak konkurencja.
Infiniti ani nie jest niemieckie, ani nie usiłuje być wzorcem doskonałości, ani nie pozwala sobie na jakościowe czy techniczne niedoróbki. Infiniti wytwarza po prostu bardzo dobre samochody. Nawet te, które są niby zaledwie odmianą Mercedesów (co jest de facto bzdurą, bo każdy mechanizm „przeszczepiony” z Mercedesa GLA jest gruntownie przekonstruowany, przeprogramowany i wymyślony od nowa – no, z wyjątkiem kluczyka zapłonowego, który okrywa wieczystą hańbą każdego pracownika Infiniti, od Prezesa Krügera po sprzątaczkę w Indonezji), mają tak dalece własny charakter i są tak świetnej jakości, o tyle lepiej się prowadzą od Mercedesów, że trzeba być bardzo twardogłowym daimlerofilem, żeby wziąć klasę A lub GLA zamiast Q30/QX30. Szczególnie biorąc pod uwagę atrakcyjność cen Infiniti i ich wyposażenie…
Q50 już od 4 lat jest niezwykle sensowną alternatywą dla wszystkich tych, którzy nie akceptują niemczyzny, dla których Lexus jest zbyt skupiony na perfekcjonizmie formalnym, a Jaguar wciąż jeszcze nie odkrył, że w ofercie producentów tworzyw sztucznych jest kilkadziesiąt rodzajów plastiku, w tym kilkanaście miękkich… Od początku jednak ze względu na awangardowość konstrukcyjną stanowiło tak ogromne wyzwanie dla percepcji potencjalnych nabywców, że choć sprzedaje się świetnie (Q50 to przeszło 1/3 aut sprzedawanych przez Infiniti, włącznie z fenomenalnymi sportowymi SUV-ami, które idą jak świeże bułki w dzień z zakazem handlu), wciąż pozostaje daleko w statystykach światowych.
Od początku bardzo go lubię, a wersja hybrydowa to jeden z moich all-time favs. Ale chyba bym porzucił swojego ulubieńca dla tego nowego silnika. Jest cudowny!