Człowiek całe życie się uczy…
…i głupi umiera. Nie spodziewałem się, że takie coś może mi się jeszcze przytrafić, żeby kontakt z jakimś autem sprawił, że aż mnie zatykało z przejęcia, z podniecenia. A jednak! Ten absolutnie wyjątkowy samochód sprawił, że ledwie kontrolowałem głos, że przez cały test się nadmiernie pociłem, że ściskało mnie w piersi…
BMW 850. V12, 5,0 l, 300 KM i 450 Nm. Do tego 4-biegowy automat i cała góra elektronicznych gadżetów, które w 1989 r. musiały na potencjalnych klientach robić wrażenie żywcem przeniesionych z filmu science fiction – bo nawet w filmach o superagencie Bondzie nie bywało aż takich „bajerów”.
Ale nie na bajerach „ugotowano” legendę tego auta – raczej na tym, co reprezentowało sobą w kategoriach czysto motoryzacyjnych. A jest o czym mówić – bo w sensie czasowym było następcą awangardowego supersportowego coupe serii 6, które w topowej wersji nazywało się w każdym języku świata „Bawarskim Expresem”, bo nawet w świecie pełnym Ferrari i Porsche nie pozostawiało wątpliwości, kto jest najlepszą sumą wszystkich zalet luksusowego auta sportowego. „Ósemka” była niebezpośrednim następcą w sensie segmentu – to było superluksusowe Gran Turismo, rywal dla Jaguara XJ-S, tyle że na jego tle wszyscy rzeczywiści i potencjalni rywale jawili się jako nijacy i nawet w połowie nie tak wyrafinowani. Jasne, 300 KM nie pozwalało na realne konkurowanie z autami sportowymi (o supersportowych nie wspominając), ale nie takie było przeznaczenie modelu 850. To miała być deklaracja. Pokaz, kto rządzi w motoryzacji. Jak w ćwierć wieku później było z Bugatti Veyronem.
Nie potrafię powiedzieć, dlaczego auto pozostało tylko symbolem, ikoną, mokrym marzeniem petrolheadów. Bo samo stwierdzenie, że nadszedł kryzys, nie wyjaśnia tak naprawdę niczego. Prędzej już zaakceptowałbym hipotezę, że BMW miało wciąż zbyt silne lęki pozostałe po katastrofie, jaką było wprowadzenie na rynek prawdziwego supersportowca, rzeczywistego poprzednika McLarena F1 – BMW M1. Ten powstały niewyobrażalnym wysiłkiem samochód został utrącony niedbałym ruchem sędziów sterujących wyścigami, a BMW po prostu się wystraszyło i wzięło uszy po sobie. I gdy przyszło powalczyć o sukces kolejnego ze swych niezrównanych w skali świata modeli – 850 – monachijczycy znów odpuścili. Jakby się przestraszyli własnej odwagi.
A po tej krótkiej przejażdżce wiem jedno: w roku 1989 cywilizacja techniczna człowieka wzbogaciła się – dzięki Lexusowi i BMW – o motoryzacyjny odpowiednik lotu na Księżyc.