https://www.youtube.com/watch?v=QSQ1QZ0EwWE&feature=youtu.be
Absolutnie wyjątkowy!
Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz tylko z najwyższym trudem byłem w stanie znaleźć jakieś plusy w testowanym samochodzie. Pomijając to, że jeździ i się nie zepsuł podczas testu.
Ale DS3 Crossback tego dokonał. Przyciśnięty obowiązkowością, wymienię jako dobre – fotele, choć ten kierowcy się chwieje na szynach, jeśli się mocniej zaprzeć. A, no i poza dyskusją świetne są opcjonalne lampy główne matrycowe. Świetnie i dalekosiężnie oświetlają drogę, pobocze i wiele poza poboczem, znakomicie dopasowując się do warunków i nie oślepiając innych uczestników ruchu. Są w pełni samoczynne i samodzielne, aż by się chciało powiedzieć: „samorządne”. Trafia im się tylko od czasu do czasu jedna wpadka: nie dość szybko przestają pełnią swej ogromnej mocy oświetlać tablice informacyjne przy drodze, przez co ja jako ich użytkownik i kierowca częściej bywałem olśniony przez nagle zapalającą mi się w twarz wielką połać odblaskowej blachy, niż inni kierowcy teoretycznie mieliby szansę na porażenie wzrokowe potwornie silnym światłem moich Full-LED.
Ale poza tymi dwoma elementami… No dobrze, górna część kokpitu jest wykończona zamszem i miękką pianką. Ale cała reszta jest twarda, połyskliwa i tania. Ergonomia pozycji za kierownicą nie budzi zastrzeżeń – choć brak regulacji podparcia lędźwiowego owszem – za to ergonomia użytkowa to po prostu rozpacz. Wszystko wskazuje na to, że bajecznie zaprojektowane designerskie elementy tego samochodu były dla jego twórców ważniejsze niż cokolwiek innego. Wentylacja działa jak chce, a nawiewów nie da się ustawić tak, żeby wiało tam, gdzie powinno. Zresztą przy każdej próbie ustawienia nawiewów środkowych niechcący się uruchamia radio, bo jego włącznik – teoretycznie fizyczny przycisk – akurat na grzbiet grzebiącej w jego pobliżu dłoni reaguje natychmiast, bez naciskania. Za to włączniki innych funkcji, dotykowe, superczułe, mają często zupełnie w nosie, że kierowca je chce aktywować. Zresztą dalsza część regulacji – już przez dotykowy ekran – jest równie humorzasta, czasem ekran reaguje na samo zbliżenie palca, czasem nie czuje palca naciskającego, a logika interfejsu przypomina powiedzenie „po co na wprost, skoro można skomplikowanie”. Generalnie, zamiast „form follows function” z najlepszych czasów designu mamy tu formę, a funkcją niech się martwi użytkownik.
W dodatku auto nie wykorzystuje wspaniałych amortyzatorów Progressive Hydraulic Cushion, które tak zachwycają w Citroenach C4 Cactus i C5 Aircross, i które byłyby doskonale zrozumiałym dopełnieniem auta marki premium (a przecież DS właśnie jako taka powstała) nawiązującej do największych dni francuskiej awangardy technicznej – hydropneumatyki resorowania.
Ale że kompletnie nie rozumiem idei tego samochodu, pojąłem dopiero zobaczywszy, że ten plasujący się między segmentami B i C crossover, napędzany tylko i wyłącznie trzycylindrowymi silniczkami 1.2 o różnych mocach (w tym przypadku 130 KM) kosztuje przeszło 120 000 zł, a w testowanej topowej wyposażeniowo wersji aż 161 300 zł. Tak, to rzeczywiście absolutnie wyjątkowy samochód. Wyjątkowo niepojęty.
Kogo by tu spytać „Czy jest na sali lekarz?”