&feature=youtu.be
Ideał blisko bruku
Cadillac to – jak wiadomo – amerykański odpowiednik Mercedesa. I tak było przez wiele lat. Ostatnio jednak wymysły panów z General Motors stawiają fanów marki w bardzo trudnej sytuacji – a w jeszcze trudniejszej pracowników fabryk należących do koncernu, których masowo zwalniają, bo auta się nie chcą sprzedawać.
A jakim niby cudem mają się sprzedawać, skoro próbują być „bardziej święte niż sam papież”, bardziej europejskie w rzekomej proekologiczności niż najbardziej oszalałe marki unijne? Skoro nie mają już – poza markami i ew. tradycyjnymi nazwami modeli – nic wspólnego z tym, do czego przez niemal 100 lat przyzwyczajały swych wiernych klientów? Owi klienci oczywiście z wielką przyjemnością witali na pokładach kolejnych Cadillaców nowinki techniczne i rozwiązania albo przeszczepiane z Europy lub Azji, albo wręcz wyprzedzające technologicznie i ideowo konkurencję, ale nie kosztem przekształcania Cadillaca w „ni pies, ni wydra”, z wykorzystaniem dzikich stylistycznych zabiegów oraz, co gorsza, z próbami wyprzedzania proekologicznych świrów z Europy w awangardzie zadowalania legislatorów, co ani o technice, ani o środowisku naturalnym nie mają głębszej wiedzy, ale za to najgłośniej krzyczą i najbardziej stanowczo żądają natychmiastowego zaprzestania emisji CO2 – a najlepiej w ogóle likwidacji samochodów.
Oczywiście, nie tych służbowych, robionych dla nich…
Cadillac XT4 jest po prostu sublimatem tych działań. Pomijam kwestię wyglądu, bo to rzecz gustu, tym bardziej że auto jest bardzo eleganckie w swej awangardowości. Ale żeby w aucie tej wielkości i masy montować tak mały silnik? Przecież to dwulitrowe turbo z Opla Astry! Z kompaktem czy niespecjalnie rozbudowanym autem klasy średniej będzie OK, ale z wielkim SUV-em? I żeby w dodatku kazać mu odłączać cylindry przy niepełnym obciążeniu? Przecież to abominacja!
No i jeszcze w ramach oszczędzania wzięto już nawet nie płytę, a kompletną technikę z gotowego już auta – konkretnie z Chevroleta Equinox, wykorzystującego platformę i uproszczone (to ważne!) zawieszenie z Opla Insigni. Ale „uproszczone” – w efekcie nie ma mowy o komforcie, jakim zachwyca aktualna Insignia – o luksusie typowym dla Cadillaca nie wspominając. Kabina jest średnio wygłuszona, układ kierowniczy zbyt mocno wspomagany i niedający czucia jezdni (to akurat JEST cadillacowskie…), no i w dodatku ten chemiczny zapach we wnętrzu…
Nie, to nie jest mój faworyt. Ten samochód mnie zasmucił.