https://www.youtube.com/watch?v=fOVvlRm1DLo&feature=youtu.be
Wcale nie pół Cadillaca…
Ma o połowę za mało cylindrów i co najmniej o połowę za małą pojemność skokową – a i koni mechanicznych czy niutonometrów chętnie bym tu znalazł dwa razy więcej. Ale w przeciwieństwie do testowanego ostatnio, także wyposażonego w dwulitrowy silnik benzynowy turbo Porsche Macana, tu nie miałem wrażenia, że prowadzę wykastrowane z silnika auto. Caddy 2.0T okazał się zaskakująco żwawy – choć oczywiście daleko mu do tego, co sobie kojarzymy z tą marką. Ale w końcu Caddy Fleetwood Brougham, który niedługo się pojawi na tym kanale w ramach serii Evergreen, miał V8 i 5.0 l – ale tylko 139 KM… Tu z dwóch litrów i czterech cylindrów jest 270 KM i aż 400 Nm. Więc nie ma co narzekać.
Raczej wypada się skupić na tym, co to auto potrafi, a nie czego nie ma. OK, już wiemy, że nie potrafi dudnić jak przystało na amerykańskiego krążownika – ale w zamian także się nie prowadzi jak taki krążownik, czyli nie podpiera się lusterkami w zakrętach, nie nurkuje, nie buja się… Wręcz przeciwnie, jego zachowania najlepiej określa opis „jak sportowa limuzyna”. Jest jędrny, znakomicie słucha kierownicy, świetnie hamuje, doskonale przez kierownicę komunikuje się z kierowcą: razem po prostu świetne auto kierowcy.
A przy tym kabina jest wykończona po prostu wspaniale! Wyśmienite materiały, doskonałe spasowanie, wyraźna dbałość o detale – tylko „lakier fortepianowy” przeszkadza. Przebywanie w tym aucie – a w Polsce (u dealera Auto Żoliborz) występuje tylko w pełnym wyposażeniu, w tym z elektrycznymi fotelami, audio Bose etc. – to czysta frajda. Prowadzenie zresztą też. No i przynajmniej jeżdżąc Cadillakiem, człowiek wyraźnie się odcina od tłumu niemieckich i japońskich aut klasy wyższej.
A to też ważne.