https://youtu.be/l3ZrjTjxkbc
Od pierwszego wejrzenia…
BMW wymyśliło coś takiego, jak SUV Coupe. 13 lat temu dokładnie – właśnie wtedy w amerykańskiej fabryce marki w Spartanburgu rozpoczęto produkcję awangardowego SUV-a i właśnie wtedy z Karoliny Południowej, z pierwszych jazd tym nowym i nowatorskim modelem, zaczęli zjeżdżać do swych redakcji dziennikarze motoryzacyjni, którzy wciąż, nawet w 12 godzin lotu od rozstania z nowym BMW, nie mogli zamknąć rozdziawionych w osłupieniu ust. Bo auto było niby z takich samych klocków, co X5, ale tak zupeeeeełnie inne… Nie tylko o zaskakująco sportowej linii, która wówczas bardzo mi się spodobała (lubię auta z dużymi kołami, większymi niż designerzy mają w zwyczaju projektować – stąd moja miłość do mojego Subaru XV, które uważam za 100 razy ładniejsze od identycznej technicznie Imprezy), ale także oszałamiająco sportowe w prowadzeniu i w zachowaniach. Nie „jak na wersję coupe SUV-a X5”, ale „jak na duże auto” – jak na samochód klasy wyższej. Tak się dotąd prowadziły tylko mocno usportowione, agresywne modele w rodzaju M5 czy E AMG lub S/RS 6. Nic więc dziwnego, że X6 zrobiło momentalnie konkietę. Pozwalało typowemu nabywcy SUV-a poczuć się nie tylko bezpiecznie i zdystansowanie wobec wszystkich maluczkich wokół, ale także jak prawdziwy pogromca koni mechanicznych. Nawet w bazowej wersji, która wtedy miała 245 KM z trzylitrowego diesla. Fakt, że już wówczas z wyglądu – pomijając cudowną linię – auto przypominało psa rasy obronnej, z jakimi uwielbiają się przechadzać niektórzy mężczyźni mający problemy, a wciąż pytający innych, czy mają jakiś problem… Ale mimo wszystko było to BMW, o którym można było marzyć, będąc każdej płci i każdego wieku oraz charakteru i zawodu.
Kolejne wcielenie pojawiło się w 7 lat później i praktycznie się nie różniło charakterem od poprzednika. Za to numer 3, który zastąpił numer 2 w zaledwie 5 lat potem, to już zupełnie inna liga. Teraz to coś, czym każdy – absolutnie każdy, nawet jeśli nie byłby w stanie utrzymać samej smyczy takiego psa, o jakim wspomniałem wyżej – może pokazać, jakie ma muskuły. I jak umie wyprostować środkowy palec. Oczywiście, robi to za niego nowe BMW X6. Nigdy dotąd w tej marce nie było takiego samochodu, tak aroganckiego, tak demonstracyjnie niegrzecznego.
Od pierwszego wejrzenia je znielubiłem. Cholera, nie wiem, czy kiedykolwiek miałem coś takiego… A kiedy w dodatku okazało się, że zapewniana przez ten samochód ergonomia jest niedoskonała, że nie mogę znaleźć optymalnej pozycji, że pas bezpieczeństwa przebiega mi po szyi, miałem argumenty, by go oficjalnie znielubić. A już zachowanie wycieraczki wręcz ośmieszyło w mych oczach ten prawdziwy cud techniki kosztujący z tym silnikiem od 456 600 zł. Tak, cud techniki – bo jest to auto fenomenalne. Bajecznie się prowadzi, jakby nie było tak ogromne, jakby nie ważyło niemal 2,5 tony – jakby było najwyżej usportowionym samochodem klasy średniej!
Ale nie. W pierwszym X6 byłem może nie zakochany, ale zabujany na pewno, wskakiwałem za jego kierownicę przy dosłownie każdej okazji i nie narzekałem na żadną wersję silnikową czy wyposażeniową. Drugie było mi dość obojętne. Ale to… To jest mi może nie aż wstrętne, ale z pewnością nie chcę mieć z nim nic do czynienia. Sorry, może gdybym tuż przed nim nie jeździł M850i Gran Coupe i nie sprawdził na własnej skórze, jak nieprawdopodobnie dobre samochody potrafi robić BMW… Gdybym nie stwierdził na sobie, jak wspaniałe emocje umie wzbudzić marka autem skierowanym przecież do odbiorców zupełnie innych niż ja… A konkretnie – wzbudzić dosłownie we wszystkich! Nie, X6 2020 skreślam!