https://www.youtube.com/watch?v=U0wRQGoKd9c&feature=youtu.be
Pomnik czy konsola do gier?
A może jeszcze coś innego? Nie wiem. Oczywiście, M5 samo w sobie jest już pojazdem z gatunku „nikt im nie powiedział, że czegoś takiego nie da się zrobić?”, a jako Competition jest jeszcze mocniejsze, jeszcze szybsze, jeszcze ostrzejsze. Tyle że w bezpośrednim obcowaniu, kiedy już przyjmiesz do wiadomości, że masz pod nogą 600-625 KM („zwykłe” M5 vs M5 Competition) i moment obrotowy, jakim dysponują najcięższe ciągniki siodłowe (750 Nm), kiedy już opanujesz pierwotny lęk przed tygrysem szablozębym, którem jest w rzeczywistości ten piękny samochód, kiedy po prostu zaczynasz nim jeździć, przyglądając się mu, oceniając go – nagle dostrzegasz, że poza potwornymi możliwościami napędu, genialnym układem jezdnym i luksusowym wykończeniem nie dostajesz czegoś, co sprawia, że trudno ci myśleć o czymkolwiek innym. Że wychodzisz pod byle pretekstem (albo i bez pretekstu) z superważnego zebrania, żeby tylko popatrzeć na samochód przez okno. Że nagle na ochotnika zgłaszasz się by iść po zakupy – tyle że zamiast do osiedlowego sklepiku pod domem jedziesz swoim samochodem na drugi koniec miasta do hipermarketu. A zaraz po powrocie uderzasz się dłonią w czoło niczym bankier Kramer w „Va bank”, wołając „Ach ja! Ich habe vergessen!” – i znów wskakujesz w auto i znów jedziesz 30 km, by kupić rzekomo zapomniane za pierwszym razem produkty…
Myślę, że wszystko się sprowadza do tego, że ten samochód jest aż nierealnie doskonały inżyniersko. Nie pozostawia nawet cienia miejsca na coś, w czym kierowca mógłby być lepszy od swego powozu.
Bo nawet wykończenie jest znakomite. Pomijając oczywiście takie drobiazgi, jak obrzydliwy „lakier fortepianowy” czy wirtualny kokpit, których design nie umywa się do niegdysiejszych prawdziwych analogowych zegarów BMW…
Poproszę dzikie i dalece niedoskonałe M2 Competition. Teraz-zaraz!