Toyota Avensis TS 2.0 D-4D 2015
Zasługuje na więcej
Ten materiał powstawał na raty. W pierwszym odruchu w odpowiedzi na recenzję red. Łukasza Bąka nt. Avensisa z benzynowym silnikiem i skrzynią CVT napisałem komentarz, w którym odniosłem się do testowanego (wówczas) drugi dzień modelu Avensis 2.0 D-4D w taki sposób:
[…] Pomijając kwestię zdecydowanie za wysoko umieszczonego siedziska (nawet ja, niższy od Ciebie o jakieś półtora metra, to odczułem, choć Ty wówczas kpiłeś, jak to opisywałem), co wydaje się problemem Japończyków w ogóle (vide Mazda6 i dokładnie ten sam błąd ergonomiczny) – no więc pomijając to, Avensis jest po prostu znakomitym środkiem transportu. To ideał auta służbowego. Niezawodne level „nie do zabicia”, pojemne, wygodne, ma bardzo dobrą klimatyzację i przyzwoite audio, chwatit. Aha, i jeszcze w wersji z beemwowskim dieslem (teraz go ujeżdżam) właściwie nie zużywa paliwa, a jeździ całkiem żwawo – choć jednak zupełnie inaczej niż BMW 118d, z którego pochodzi.
Inna sprawa, że jednak takie pojazdy to nie dla mnie. Przez ostatnie tygodnie jeździłem różnymi samochodami „z jajami”, jak Audi TTS Roadster, BMW M6, Porsche Panamera (koszmarnym kolorystycznie, ale Porsche), Porsche Boxster GTS, Ford Mustang, i czułem się jak kocur. Stary i gruby, ale kocur. Wiesz: co na drodze, to nieprzyjaciel, wszystkie kocice to potencjalne trofea, te rzeczy… Nagła przesiadka na Avena sprawiła, że może i nie wyrósł mi kapelusz na głowie (jak byś Ty to chciał określić), ale poczułem się jak BYŁY kocur. Taki, któremu zrobiono CIACH. Już nie stary, a ledwie żywy. Zainteresowany tylko dożyciem do wieczora i zdziwiony rano, że znów się udało. A sam Avensis? Naprawdę dobry samochód. Naprawdę. Ale jest tak dalece pozbawiony charakteru, że (autentycznie) jak wczoraj zszedłem po auto, to się zdziwiłem, że w moim garażu stoi białe kombi. Bo nawet kolor zdążyłem zapomnieć. Notabene bardzo ładny, perłowy…
Jednak od tamtej pory minął tydzień, w ciągu którego pokonałem tą Toyotą ponad 1300 km i uznałem, że potraktowanie tego auta zaledwie za pomocą komentarza do artykułu Kolegi nie oddaje mu (Avensisowi, nie Koledze) sprawiedliwości. Nie wycofując się więc z ani jednego z powyższych stwierdzeń opisujących Toyotę Avensis jako samochód bezpłciowy, nudny, kastrujący kierowcę z temperamentu itp., poczułem się w obowiązku dodać, co następuje:
Po tegorocznym liftingu Avensis jest zupełnie nowym samochodem. Ma bardzo estetyczny, nawet jeśli nudny, kokpit wykonany z bardzo dobrych i – co niebywale istotne – znakomicie spasowanych materiałów. Ergonomia jest niezła, pomijając zupełnie idiotyczne umieszczenie przycisku aktywującego hamulec postojowy tuż pod przyciskiem rozrusznika, i że regulowanie nawigacji wymaga cierpliwości szachisty, bo procesor ją obsługujący jest lepszy tylko od rekordowo powolnego dziś na rynku sterownika nawigacji w Mazdach. Układ jezdny Avensisa jest na porządnym europejskim poziomie, podobnie jak układ kierowniczy – a hamulcowy nawet oceniłbym wyżej. Auto prowadzi się bardzo poprawnie i posłusznie, jest akurat na tyle podsterowne, by odstraszać od wygłupów, a na tyle pewne, by w razie czego naprawdę wspomagać kierowcę, który jednak głupotę popełni. Podróżuje się nim bardzo wygodnie, resorowanie jest przyjemnie komfortowe, ale bez bujania, a fotele – choć o zdecycdowanie zbyt wysoko umieszczonych siedziskach (i nieco za krótkich) – bardzo dobre. Oczywiście, nie spodziewajcie się jakiegokolwiek wspierania wygłupów, a więc podparcia bocznego, bo jest śladowe. I dobrze. Dzięki temu jest jeszcze wygodniej. Zresztą wygłupy Wam nie będą w głowie, bo już po kilku pierwszych kilometrach Avensis Was wykastruje z wszelkich przejawów kocurowania i będziecie po prostu jechać – szybko, ale bardzo spokojnie. I z całkiem sporą przyjemnością, bo ten silnik, choć i w BMW 118d nie aspirował do tytułu mistrza kultury pracy i choć bywa klekotliwy, jest jednak całkiem dynamiczny i ogromnie elastyczny, a przy tym zużył mi średnio przez te 1300 km 6,0 l/100 km. W dodatku jest połączony ze skrzynią biegów-marzeniem. Lewarek pracuje precyzyjnie i z niesamowitą lekkością, podobnie zresztą jak sprzęgło. Skrzynia ma przełożenia dobrane tak, by maksymalnie wykorzystywać elastyczność silnika, ale pozwala i na dość dynamiczną jazdę, jeśli zachodzi taka konieczność. Konieczność taka nie zachodzi jednak zbyt często z prostego powodu: tej Toyoty nie stworzono do roli królowej niemieckich autostrad. Od 140 km/h w górę robi się w niej głośno, lusterka tylko więc wyglądają na opływowe, bo generują szumy niczym skrzydła husarii.
Ale utrzymując się w granicach dozwolonych w Polsce przez przepisy, będziecie podróżować tym samochodem w najlepszy możliwy sposób, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju wyprawy: bezstresowo i w poczuciu niezwykłego relaksu. Dotrzecie do celu niezmęczeni w żaden sposób, najwyżej ospali lub senni, zatrzymując się bardzo rzadko – tylko na siusiu, nie na tankowanie. Jeśli więc nie macie wobec samochodu żadnych emocjonalnych wymagań, jeśli auto ma Wam służyć do bezproblemowego pożerania przestrzeni, kupcie sobie Avensisa 2.0 D-4D. Sedan czy kombi TS – to Wasz wybór. Ważne, żeby to był właśnie ten samochód. Najwyżej będziecie musieli odpalić sobie w smartfonie aplikację do odnajdowania auta na parkingu, taką ze zdjęciami Waszego Avensisa z różnych kątów i wyznaczaniem pozycji GPS – na wypadek, gdybyście i Wy zapomnieli, jak właściwie wygląda i bez patrzenia w dowód rejestracyjny nie byli w stanie go rozpoznać.
A jeśli chodzi o kocurowanie, to zapewniam, że wbrew przeświadczeniu niektórych nabywców Ferrari itp., wewnętrzny kocur to coś, co się ma albo nie. A kapelusz rosnący rzekomo na głowie? A kogo to obchodzi, jeśli auto – jak „Garbus” w reklamie sprzed 60 lat – „jeździ i jeździ i jeździ i jeździ”…