Mercedes C 180 7G-Tronic Kombi `2015
Trudna sprawa
Wiem, że się powtarzam, ale cieszy mnie powrót Mercedesa do gry. Od dwóch lat – gdy na rynek wjechała nowa klasa A – ta wielka marka znów tworzy auta podnoszące puls z ekscytacji, a nie zdenerwowania (jak przedtem). Nie trzeba być wielbicielem niektórych przynajmniej zabiegów stylistycznych w tych nowych modelach (ja nie jestem), żeby zachwycać się powrotem do innowacyjności, staranności wykonania, tworzenia samochodów dla klientów, a nie dla ich ojców/dziadków. I proszę bez fochów, w tej grupie jestem i ja, i mnie się podobają Mercedesy z lat 80-90. Ale nawet i ja zakochałem się od razu w nowej klasie C.
Nie interesuje mnie, że stylistycznie stanowi miniaturę klasy S, ponieważ aktualna klasa S jest samochodem kompletnie spoza mojej bajki, choć ją ogromnie szanuję i głosowałem za przyznaniem jej tytułu World Luxury Car 2014, bo jest rzeczywiście hiperluksusowa i reprezentuje niewiarygodnie wysoki poziom techniczny (jak na tę markę przystało). Z mojego punktu widzenia to nowa klasa C jest wspaniałym designem, sublimatem elegancji w klasie średniej, w dodatku bardzo pięknym. A już jako kombi urodą po prostu urywa głowę.
Żeby było jeszcze trudniej znieść fakt, iż mnie na to auto nie stać, wnętrze jest tu chyba jeszcze ładniejsze od nadwozia. Zresztą właśnie za to wnętrze (sam kokpit!) klasa C – jeszcze przed rozpoczęciem produkcji – była bardzo mocnym kandydatem do tytułu World Car Design 2014. Kiedy samochód wreszcie wjechał na rynek, okazało się, że jest jeszcze lepiej niż w prototypie. W dodatku – co ostatnimi laty naprawdę wcale nie było oczywiste w tej bodaj czy nie najbardziej utytułowanej marce świata – jakość wykończenia dorasta do urody. Nawet osobnik tak czepliwy jak ja zdołał znaleźć ledwie cień powodu do narzekania. Nie powiem, gdzie i jaki, sami poszukajcie…
I nie, wcale nie chodzi o niesłychanie wkurzający mnie system multimedialny z kompletnie nielogicznym menu – bo naprawdę byłbym w stanie z nim żyć, gdybym mógł mieć tę „pannę Mercedes”, chociaż nie rozumiem, dlaczego trzeba tu wszystko tak pokomplikować.
Na domiar złego („złego” wciąż w kontekście, że mnie ten samochód coraz bardziej kręci, a coraz bardziej nie mogę go sobie kupić), okazało się, że Mercedes potrafi. Że wcale nie trzeba sięgać po ekstremalne konstrukcje zawieszenia w rodzaju betonowo wyczynowego układu jezdnego w A 45 AMG, żeby prowadzenie stuttgarckiej limuzyny dorastało, a nawet przebijało najgroźniejszego rywala – BMW. Bo właśnie tak jest: nowa klasa C znakomicie się prowadzi. Oczywiście, nie w każdej wersji i nie z każdym wyposażeniem, ale potrafi zapędzić w kozi róg na torze sprawnościowym nawet taki ideał prowadzenia jak aktualna „trójka” BMW.
Z pewnością nie dotyczy to wersji, jaką testowałem, bo 156 KM z benzynowego silniczka 1.6 turbo oznacza przede wszystkim jedno: za mały moment obrotowy. Jasne, bardzo przyjemnie się jeździ, ale uzyskanie choćby w miarę zadowalającego przyspieszenia wymaga wypruwania flaków z napędu. Choć trzeba przy tej okazji powiedzieć, że wprowadzone ostatnio nowe oprogramowanie 7-biegowej skrzyni automatycznej (chyba już ostatnia aktualizacja, bo nadciąga przekładnia 9-stopniowa) wiele zmieniło w zachowaniach auta. Nie, do poziomu spontaniczności i szybkości reakcji automatu w BMW wciąż jej daleko, ale to już jest naprawdę bardzo dobra skrzynia.
Układ jezdny w tym akurat egzemplarzu był niemal konwencjonalny, bo tylko z adaptacyjnymi amortyzatorami (a klasa C to jedyne auto klasy średniej, które może być wyposażone w aktywne zawieszenie pneumatyczne, na którym się płynie w niesamowitym komforcie), ale zasługuje na najwyższe oceny za sprawność „wygładzania” nawierzchni.
Generalnie – nawet z tak żałosną jednostką napędową – ten samochód wskoczył do niezwykle nielicznego grona aut, których pożądam. Pożądam naprawdę, tak że aż w piersiach dusi…