https://www.youtube.com/watch?v=mmSPvHiDYvo&feature=youtu.be
Future is now, old man…
Doczekaliśmy się kolejnej propozycji elektrycznej z Dalekiego Wschodu. Dopiero co oburzałem się, że Polska nie dostanie Hyundaiów Kona (model, który polaryzuje potencjalnych nabywców designem, bo jest awangardowy i mocno nietuzinkowy, choć pod tą dyskusyjną stylistyką kryje się technika Hyundaia i30/Kii Ceed osadzona na nieco skróconej platformie Kii Niro) w wersji czysto elektrycznej, bo za wiele się ich sprzedaje w Skandynawii i USA – w efekcie auto testowe było, ale ceny nawet nie próbowano wymyślać, bo po co. Ale pierwsze wzbudzenie minęło, Skandynawowie najwyraźniej nie są aż tak napaleni na Konę i oto jest i u nas. Wściekle droga, ale to znakomite auto o wybornych osiągach i zasięgu, więc – biorąc pod uwagę bonus od państwa (do 36 000 zł) – nabywcy się znajdą.
Ale Koreańczycy nie kucają na robocie i oto na rynek wjechał wczoraj oficjalnie (na do mojego garażu tydzień temu) nowy wariant znanej już od 2016 roku Kii Niro – po hybrydzie i hybrydzie plug-in w pełni elektryczny. Żeby wszystko było jasne – tym razem to Niro wzięło od Hyundaia Kona technikę, bo cały elektryczny zespół napędowy przełożono właściwie jeden do jednego z „niejednojajowego bliźniaka” z koncernu.
W efekcie mamy teraz do wyboru także Kię z silnikami elektrycznymi o mocach 136 i 204 KM (odpowiednio z bateriami 39 kWh i 64 kWh) o momencie obrotowym 395 Nm (oba identycznie). Słabszy ma zasięg wg WLTP 289 km, mocniejszy – 455, do 100 km/h rozpędzają się odpowiednio w 9,8 i 7,4 s. Prędkość maksymalna (teoretyczna, bo homologacja może to zmienić) wynosi odpowiednio 155 i 167 km/h.
Ceny są na razie nieznane, ale należy przyjąć, że poniżej 135-140 000 zł nie zejdą (minus bonus oczywiście).
Sam samochód różni się od pozostałych wariantów Niro tylko napędem i grillem – tu zabudowanym – pomijając oczywiście detale stylistyczne, które jest w stanie dostrzec i odpowiednio opisać kolorystycznie tylko artysta lub kobieta. Poza tym auto jest takie samo: mile przestronna kabina i co najmniej bardzo dobrej ergonomii i jakości wykończenia na przyzwoitym poziomie (choć twardych tworzyw jest tu zbyt wiele), a kanapa ma nie do końca przemyślane ustawienie siedziska. Bagażnik ma zaledwie przeciętną pojemność jak na kompakt, ale jest w zupełności wystarczający na co dzień.
A jak się tym jeździ? Podobnie jak Hyundaiem, a więc niezwykle sprawnie i szybko – no i w niemal absolutnej ciszy. Tylko „niemal”, bo typowe dla elektrycznych napędów dźwięki da się wysłuchać – plus odgłosy „równoważenia bilansu termicznego”, czyli chłodzenia baterii.
Zasięg rzeczywisty – co może dziwić – prawdopodobnie będzie bardzo zbliżony do obiecywanego. Moje zużycie energii przy dość entuzjastycznej jeździe po Warszawie i obwodnicy oscylowało między 15 a 20 kWh/100 km, średnio niech będzie 17 – więc przy 64 kWh pojemności baterii mamy minimum 380 km. A to już poważny zasięg, pozwalający myśleć o elektrycznym samochodzie w kategoriach zdatnego do normalnego użytku – jadąc oszczędnie, spokojnie dociągniemy na „jednym baku” z Warszawy do Gdańska. A jeśli trzeba gdzieś dalej, e-Niro jest przystosowane fabrycznie do ładowania prądem 7,8 kW, co pozwala w 40 minut uzyskać 80-procentowe napełnienie akumulatorów.
Tylko żeby ładowarki były…