https://www.youtube.com/watch?v=iADvQMvqXS4&feature=youtu.be
Legalny i prawdziwy
Niewielu o tym wie, ale mamy w Polsce oficjalne przedstawicielstwo Cadillaca i Chevroleta. Sprowadza on i sprzedaje samochody z pełną unijną homologacją i trzyletnią gwarancją (do 100 000 km). Jak mawia mój ulubiony Litwin, „Nie ma lipy”.
Zanim dzięki uprzejmości tego przedstawicielstwa będę mógł pojeździć dla Was 8-cylindrowym Chevroletem Camaro, wsiadłem za kierownicę auta, którego jeszcze nie dotykałem – Caddy, którego podstawiono nam do testów jurorskich w listopadzie ubiegłego roku w Los Angeles, to model XT4, który zrobił na mnie rozczarowujące wrażenie zarówno jako samochód sam w sobie, jak i jako Cadillac. Nie był ani porządnie wykonany, ani luksusowo wykończony, ani mocny.
Tym razem jednak poczułem się, jakbym realizował młodzieńcze marzenia. Bo nie oszukujmy się, każdy, kto oglądał w latach 70. i 80. filmy amerykańskie, musiał sobie wytworzyć wizję superluksusu wykraczającego poza europejskie standardy – wizję Cadillaca. Ogromnego, hiperkomfortowego, wspaniale wykończonego, przepełniającego swego użytkownika poczuciem wyjątkowości. Niestety, później, gdy Cadillaki oficjalnie zawitały w Europie, okazały się bardziej niż rozczarowujące. Były po prostu lepiej „ubranymi” Oplami… Kiepsko, ale wówczas przynajmniej się prowadziły. Ale były też całkiem amerykańskie Cadillaki, które okazały się wręcz rozpaczliwe. A potem nadszedł kryzys i General Motors (właściciel Cadillaca) był o włos od zniknięcia z mapy.
Teraz jednak coraz częściej widać jaskółki. Nawet jeśli CT6 nie okazał się tak dobry, jak się spodziewaliśmy, to jednak CTS i ATS są świetne. Tym bardziej rozczarowało tąpnięcie w postaci XT4 – i tym większy niepokój, jaki będzie XT5.
Na szczęście to jest auto, jakiego już się nie miałem nadziei spodziewać. Nie, nie buja się jak amerykańskie krążowniki z lat 70. i 80., ale za to jest superluksusowy w najlepszym tego określenia znaczeniu – z fantastyczną solidnością wykończenia, materiałami lepszymi niż w europejskim premium i charakterem, o którym ostatni raz słyszano w Europie gdzieś tak w połowie lat 70. Charakterem salonki na kołach.
Cisza, odległy pomruk potężnego, niewysilonego, 3,6-litrowego silnika V6 bez doładowania czy elektrycznego wsparcia, wyśmienite fotele, znakomite audio i pełne wyposażenie. Własny świat, wydzielony z codzienności.
Aha, i jeszcze jedno: to nie jest SUV. Mimo że ma wysoki prześwit i napęd 4x4 (dołączany ręcznie, nie automatycznie!), to po prostu crossover, wysokie kombi (choć z małym bagażnikiem). Takie dokładnie, jakim był kiedyś jeden z moich najukochańszych Mercedesów: klasa R. Notabene podobnie jak klasa R, tak i XT5 niedługo dostanie długą wersję – 7-osobową i z potężnym bagażnikiem.
Bardzo wyjątkowe auto.