&feature=youtu.be
Elektryczna przyszłość
z twarzą Jaguara? Biorę!
Już pierwszy kontakt z tym Jaguarem nastraja pozytywnie – bo ten samochód zdolny w komforcie pomieścić 4 osoby (w razie potrzeby i pięć da radę całkiem nieźle) z bagażem jest wykonany w taki sposób i z takich materiałów, że dosłownie serce rośnie. Stylistyka wnętrza sprawia, że w ogóle nie rażą wszechobecne powierzchnie dotykowe (bo to już więcej niż ekrany), tym bardziej że lustrzanych powierzchni jest relatywnie niewiele, a takich paluchujących się, jak tzw. lakier fortepianowy, wcale. A te, za pośrednictwem których wybiera się funkcje pokładowe i je reguluje, są bardzo czułe na dotyk, łatwe w obsłudze i intuicyjne. Natomiast ich otoczenie to po prostu święto dla Pertyna-upierdliwca. Wszystko jest idealnie spasowane i zamocowane tak solidnie, że niczego, co ma być stacjonarne, nie da się poruszyć, nawet bardzo mocno szarpiąc lub naciskając (np. kolanem na konsolę) nie wywołamy skrzypienia, trzeszczenia, pisku… Materiały są fantastyczne, nawet jeśli w testowanym egzemplarzu First Edition zamiast drewna wolałbym np. karbon lub szczotkowane aluminium. Ale generalne wrażenie jest takie, jakby ktoś się postarał o najwyższą ocenę u kontrolera jakości. Ode mnie ją dostaje!
Ale dużo „gorzej” robi się po włączeniu biegu do przodu i wciśnięciu pedału akceleratora. Bo przedtem suche parametry (2 silniki – po jednym na każdej osi, łącznie 400 KM i 700 Nm) owszem, robią wrażenie, ale nie aż takie, by zawrócić w głowie. Ostatnio jest na rynku mnóstwo aut, które mają jeszcze większe moce, więc dziennikarz motoryzacyjny ma prawo być nieco zblazowany. Ale i-Pace błyskawicznie leczy z tego stanu ducha: tu dotknięcie gazu oznacza natychmiastowy przyrost prędkości, o wiele silniejszy i gwałtowniejszy, niż się człowiek spodziewa. Co ważne, tak samo gwałtowny jest właściwie przy każdej prędkości! Nie odważyłem się w Polsce przekroczyć 160 na publicznej drodze, ale zaprawdę, powiadam Wam – do tak przerażających przyspieszeń brakuje tylko odpowiedniego dźwięku. Powinien być dodany wirtualny silnik V8 z głośników.
Ale to nie koniec. Bo jeśli – jak ja – macie skojarzenia „Jaguar=sportowe auto”, to się tu nie zawiedziecie. Bo ten elektryk jest jednym z najlepiej prowadzących się samochodów, jakie w życiu prowadziłem. Jazda po zakrętach to czysta frajda – wcale nie czuć, że to pełna akumulatorów, ciężka wanna (2133 kg bez kierowcy). Auto jest leciutkie jak baletnica w tańcu, zwinne, doskonale posłuszne ruchom kierownicy, absolutnie niedające poczucia, że mamy do czynienia z jakimś nadprogramowym bezwładem z wysoko umieszczonym środkiem ciężkości. A że układ kierowniczy jest precyzyjny i optymalnie przełożony, jazda jest i przyjemna, i ekscytująca. Prowadzony po obwodnicy Warszawy w warunkach „najokropniejszych dwóch dni października 2018”, Jaguar ledwo co – ot, tyle by powiedzieć o tym kierowcy, że wiatr bywa porywisty – reagował na boczne podmuchy.
Po prostu pyszności!
W filmie powiedziałem, że niemieckie marki premium – a nawet te niemiecko-brytyjskie (są takie dwie, co ja będę ściemniał) – mogłyby się od Jaguara uczyć, jak porządnie wykańczać kabiny. I że ani żadne Audi, ani BMW, ani Mercedes nie mają podejścia do tego Jaguara jeśli chodzi o prowadzenie. Moooooże Porsche Macan. Ale i tego nie jestem pewny.
Gdybyż jeszcze ładowanie akumulatorów był równie łatwe i szybkie, jak tankowanie paliwa… Bo owszem, i-Pace ma ogromny jak na elektryka tej klasy zasięg (ok. 470 km), to realnie robi się z tego o co najmniej sto mniej, bo przecież nie po to kierowca ma pod nogą takie tabuny koni, żeby jechać 60 km/h z wyłączoną klimatyzacją, do cholery! A ładowanie nawet szybką ładowarką w przypadku tego modelu to 4-5 godzin…
No i w dodatku nie ma wycieraczki na tylnej szybie!!!
Ale nie ma możliwości, żeby Jaguar i-Pace nie dostał ode mnie oceny 10/10. Właściwie 12/10!