&feature=youtu.be
Perfekcyjna Butterface
Jest taki amerykański dowcip językowy, gra słówek – Mówi się, że dziewczyna o samych zaletach, ale nieładna, to „maślana twarz” (jak w tytule). Sęk w tym, że tak samo wymawia się „but her face…” (ale ta jej twarz!). No więc ten Mercedes to dla mnie „Butterface”. Bo poza wyglądem, który dla mnie jest okropny, ten samochód nie ma wad. No dobrze – nie można w nim mieć normalnych zegarów, co jest rzeczywistą wadą straszną, ale wciąż mowa o estetyce, więc umówmy się, że wirtualny, wyświetlaczowy kokpit to element „butterface”. Natomiast pod literalnie każdym względem technicznym i technologicznym – przynajmniej jeśli mowa o tych, które jestem w stanie sam sprawdzić, przetestować – jest to absolutna perfekcja. Mało, to jest więcej niż doskonałość, bo to doskonałość natchniona. Prowadząc ten samochód miałem wrażenie, że jedzie się czymś, co powstało niczym samolot Concorde, a więc w efekcie „spuszczenia ze smyczy” najbardziej kreatywnych inżynierów, którym nikt nie patrzył na koszty.
Rezultat w takiej firmie jak Mercedes mógł być tylko jeden: właśnie taki samochód. Owszem, fajnie by było, gdyby również designera zupełnie spuszczono ze smyczy, bo tu mam nieodparte wrażenie, że nadwozie powstało także na ekranie komputera inżyniera-konstruktora. Jest zapewne doskonałe aerodynamicznie i mieści wszystko, co panowie konstruktorzy zechcieli pod nim upchnąć. Żadnego romansu z włoskim stylistą. A szkoda.
Mamy tu więc boski silnik 4.0 V8 biturbo o mocy 469 KM i momencie obrotowym 700 Nm, który dzięki znakomitej, 9-stopniowej skrzyni automatycznej rozpędza tego kolosa (2135 kg netto, 5027 mm długości/1899 mm szerokości, 1411 mm wysokości) do 100 km/h w czasie 4,6 s, zużywając przy tym średnio w całym teście nieco ponad 13 l/100 km. Przy czym nawet przy bardzo ostrym przyspieszaniu genialne wygłuszenie kabiny sprawia, że słychać tylko piękny, rasowy, ale odległy gulgot. Pneumatyczne aktywne zawieszenie Airmatic DC z automatycznym kasowaniem wychyłów i nurkowania jest absolutnie genialne – Mercedes produkuje jeszcze lepsze, ale nie miałem jeszcze okazji, bo „Magic Body Control” (pneumatyka z prekognicją opartą na obserwacji przedpola – przygotowuje układ jezdny na to, na co za chwilę wjedzie) występuje tylko przy napędzie na jedną oś, a takie auta przy wysokich mocach Mercedes-Benz Polska niechętnie widzi w parku prasowym. Ale nawet bez tej całej magii i obserwacji perymetru to, co reprezentuje sobą układ jezdny tego samochodu, stanowi odpowiednik pagórka usypanego na czubku Mount Everest: szczyt szczytów.
Do tego fantastycznie wykończone i spasowane wnętrze, możliwość domówienia aktywnych foteli (zmienne podparcie boków, w skręcie się podnosi ten boczek, na którym się opieramy) z różnymi typami masażu, wspaniała ergonomia, znakomity układ kierowniczy (i obłędna zwrotność) i fenomenalna stabilność jazdy. Razem: perfekcja.
OK, to wszystko kosztuje – w testowanej wersji co najmniej 625 000 zł, ale przy właściwie pełnym wyposażeniu – dopłaty wymaga podniesienie o stopień, do najwyższego poziomu, lamp (z aktywnych LED do matrycowych) i audio z oszałamiającego do rzucającego na kolana Burmester, dopłaty wymaga także szklany szyberdach fotochromatyczny, system Night Vision czy bezdotykowe otwieranie bagażnika. No, tak po kokardy doposażony S 560 Coupe 4Matic kosztuje niemal co do złotówki 800 000 zł – jak ten testowany. Ale nie mam zamiaru powiedzieć ani jednego złego słowa na tę cenę – mało, będę jej bronił. Bo tu naprawdę widać, za co się płaci.
Za perfekcyjny samochód. Nawet jeśli ma maślaną twarz.