Nie da się w nim nie zakochać
„Wanderdüne”, „Heizölferrari” („wędrująca wydma”, „Ferrari na olej opałowy”) to dwa spośród typowych pieszczotliwych określeń, jakimi obdarzano ten samochód. Oczywiście, nie były wcale pieszczotliwe, gdy na przełomie lat 60. i 70. w Niemczech po drogach poruszały się dziesiątki tysięcy takich aut (W115/114 sprzedawał się fenomenalnie, jednego miesiąca znalazł więcej nabywców niż sam VW „Garbus”!), z czego ogromna większość potwornie niedomotoryzowana, z silnikami 55-67 KM, które bardzo skutecznie umiały na wiele kilometrów spowalniać ruch na drogach krajowych (nieautostradowych). Tym bardziej że model ten był słynny nie tylko z trwałości i bezawaryjności, ale również odporności na przeciążanie, w tym przez holowanie przyczep cięższych nawet 2,5-krotnie od wskazań w instrukcji obsługi. Wyobraźcie więc sobie takiego Mercedesa 200d (najchętniej z automatem…), który sam z siebie rozpędzał się do 60 km/h w 20-kilka sekund, przyczepionego przez maniaków tego rodzaju spędzania urlopów Holendrów do wielkiej przyczepy kempingowej w szczycie sezonu letniego… I ten korek za nim!
Ale to tylko jedna strona medalu. Drugą był skok technologiczny, jakiego wynikiem był ten samochód. Owszem, z wyglądu był niemal bliźniakiem innego, większego „trapeza”, W108/109, czyli klasy S produkowanej od 1965 r., ale technicznie miały wspólne tylko niektóre elementy, jak np. kierownice, zegary czy niektóre skrzynie biegów czy silniki. Bo W115/114 – choć młodszy zaledwie o 4 lata, pochodził z kompletnie innej epoki. Zawieszenie, strefy kontrolowanego zgniotu, sposoby realizacji podobnych funkcji, a nawet hamulce – we wszystkich tych dziedzinach auto klasy wyższej dominowało nad swym kuzynem klasy luksusowej!
A sam w sobie ten Mercedes jest do dziś uosobieniem tego, z czego stuttgarcka marka słynęła najbardziej – solidności. Niezniszczalny przy już choćby minimalnej dbałości serwisowej, jak na swoje czasy bardzo dobrze zabezpieczony antykorozyjnie, niemal bezobsługowy…