Polubisz każdą drogę?

Avatar Maciek Pertynski | 01/03/2014 34 Views 1 Like 2 On 1 Rating

34 Views 2 On 1 Rating Rate it

Citroen C4 Picasso Technospace 2013

To slogan Citroena. A tu fotel za wąski, za krótki i w ogóle upiornie niewygodny, trzęsie jak cholera, buja, wszystko skrzypi i trzeszczy, plastiki wstrętne, kabina delikatnie mówiąc nie pachnie zachęcająco, a zawieszenie dobija jak nie przymierzając 28 lat temu w mojej Warszawie kombi. W dodatku wokół szaro i buro, ponuro. Nie. Nie mam zamiaru polubić tej drogi: lot i twarde lądowanie zaniedbanym samolotem Air France w burzowej scenerii to nie bajka. Nawet jeśli na końcu tej drogi czeka stolica Portugalii, którą bardzo lubię. Ale gdy w 2. połowie czerwca w Warszawie panują nieznośne upały, Lizbona wita zaledwie 17 stopniami i przenikliwym wiatrem jak pod koniec października nad Bałtykiem. I co chwilę leje deszcz.


I jak tu wykazać się optymizmem i entuzjazmem na widok Portugalii?

Na szczęście w Lizbonie czeka też nowy Citroen C4 Picasso, którego prototyp pokazany na salonie samochodowym w Genewie bardzo mi się spodobał. Naprawdę nie mogłem się doczekać. Trzeba tylko jeszcze przed pobraniem kluczyków odfajkować briefing przedtestowy i jazda!

Nic z tego. Najpierw skrót informacji o samochodzie. Niestety, o samochodzie jako takim nie dowiaduję się wiele – za to faszerują mi głowę uporządkowanymi elektronami. Bo wreszcie znikł denerwujący, niebieskawy ekran, znany w Citroenach i Peugeotach od dobrej dekady. A nowa „cytryna” ma serynie dwa wyświetlacze – jeden o przekątnej 12 cali, drugi „zaledwie” 7. Ten mniejszy jest dotykowy i w połączeniu z również dotykową powierzchnią deski rozdzielczej po obu stronach służy do sterowania różnymi funkcjami auta. Klimatyzacją (seryjnie dwustrefową), audio, nawigacją (jeśli jest, a jest zawsze na pokładzie od 3. z 4 poziomów wyposażenia) itp. Ten większy ekran, także położony centralnie, ale wyżej, pod szybą, jest wirtualnym „wszystkim w jednym”. To znaczy, są tu zegary i wszystkie inne kontrolki. Jeśli kierowca sobie tego zażyczy, może to wszystko wyświetlić trójdzielnie na co najmniej 5 sposobów. Łączna liczba permutacji tej całej tej komputerologii to co najmniej 60. Imponujące.

Jak łatwo się domyślić, choć jestem gadżeciarzem, wyłączam się bezwiednie po 5 minutach takiego zalewu wiedzy. Uświadomiwszy to sobie, pocieszam się, że przecież i tak będę się bawił elektroniką w samochodzie do upojenia. To się sam zorientuję. Nie jestem ostatnia gapa przecież.

Może i nie ostatnia, ale… Ale chyba trochę tu przedobrzono. Wiadomo, że Francuzi muszą wszystko zrobić po swojemu, jednak strasznie trudno to ogarnąć – nawet jeśli się już jeździło Citroenami. Kiedy wreszcie ląduję w kabinie testowego auta, przeżywam szok. Owszem, fotele są nawet jak na „francuza” fantastycznie wygodne, ten po prawej ma nawet elektrycznie wysuwany i podnoszony podnóżek jak w klasie biznes w samolocie, ale… Wszystko przede mną jest jakieś takie nienaturalne, począwszy od zegarów, na które trzeba zerkać zza kierownicy w prawo, a skończywszy na dość przerażającej konstatacji, że nawet jeśli nie jesteś zainteresowany osobistym przyczynianiem się do niesienia Ziemi ulgi od zanieczyszczeń, C4 Picasso – „Le Technospace”, jak go nazywają w materiałach prasowych (mają talent do nazw, swoją drogą, poprzednik to przecież „Visiovan”) – będzie cię do tego przymuszał. Nie jakoś specjalnie nachalnie – ot, 115-konny dieselek eHDI jeździ całkiem żwawo mimo długich przełożeń skrzyni, ale demon dynamiki to nie jest, więc już po kilku próbach przestajesz deptać gaz i zaczynasz jeździć dostojnie, leniwie. No i za Boga nie można odłączyć znienawidzonego nie tylko przeze mnie systemu start-stop, który pod byle pretekstem gasi jednostkę napędową. W efekcie średnie spalanie jeszcze przed opuszczeniem miasta spada poniżej 6 l/100 km. Nieźle jak na tak wielki samochód.

Gorzej, że wredna elektronika zdusiwszy silnik, niemal zupełnie wyłącza klimatyzację, a szyby parują w deszczu przy typowej dla Lizbony wysokiej wigotności powietrza. Dochodzę do wniosku, że Unia Europejska na pewno wymyśliła już jakiś przepis „zabraniający zabraniania” i wyłącznik start-stopu być musi. W czasie postoju na kawę przeszukuję kabinę. Znajduję wszelkie możliwe ułatwienia aranżacji „umeblowania” i zbaraniały stwierdzam, że w drugim rzędzie zamiast składanej kanapy są trzy oddzielne fotele nie tylko o identycznych wymiarach, ale i identycznie wysokim komforcie. Balansując na progu histerii, rozszerzam poszukiwania wymarzonego guzika „Eco”, „e-Stop” czy jak tam zamarzyli sobie nazwać to cholerstwo… Zauważam z szacunkiem, że niewiele jest miejsc, do których mógłbym się przyczepić, jeśli chodzi o jakość. Jest naprawdę bardzo wysoka. Nie tylko materiały są świetne, miłe w dotyku i pachnące, ale i spasowanie na dobrym poziomie.

Ale start-stopu wciąż nie ma!

Zaczyna mnie nachodzić myśl o poddaniu się i jakże niemęskim zajrzeniu do instrukcji obsługi. Zaciskam zęby i dla odwrócenia uwagi sprawdzam możliwości komunikacyjne multimediów. Są imponujące. Streaming muzyki z iPhone’a uruchamiam w kilka sekund, po chwili jestem gotów do odpalenia internetu, na szczęście powstrzymuję się przed sprawdzeniem szczerości zapewnień T-Mobile o niskich cenach roamingu danych.

A przy okazji – naprawdę przypadkiem – w 4. podmenu któregoś z ustawień znajduję na mniejszym z ekranów ikonkę „Eco”! Działa! Działa! Zgasiłem wredotę!

Duma mnie rozpiera. Jestem gotów wyemitować nieplanowanie wielką ilość CO2 na kolejnym etapie jazd po wypiciu kawy, którą w tej sytuacji traktuję jako trofeum. Niestety. Kiedy wsiadam po przerwie, nie potrafię już znaleźć tego zakątka komputera. Szlag!

Czeka mnie jeszcze jazda benzynowym THP 155. 155 to liczba koni, co w połączeniu z wysokim momentem obrotowym obiecuje sporo frajdy z jazdy. Niestety, choć silnik bardzo chętnie się wkręca na obroty, wyraźnie ma mniej chęci do współpracy niż nominalnie słabszy diesel. eHDI, mimo że droższy, wydaje mi się sensowniejszym wyborem.

Czerwiec 2013

 


34 Views 2 On 1 Rating Rate it